Cokolwiek by się nie działo, on zawsze wykorzysta okazję, żeby zaistnieć. Jest mały i dobrze mu z oczu patrzy, więc łatwo wciśnie się nawet między aferę drogową i utarczki światopoglądowe. O kim mowa? Oczywiście o lemingu, którego dobrotliwa mordka również w tym tygodniu wyzierała z różnych zakątków blogosfery.

REKLAMA

O kręceniu i wkręcaniu


Trawestując Leszka Millera można powiedzieć, że blogera poznaje się po tym, jak zaczyna, a nie po tym, jak kończy. Trzymając się tej - może trochę przewrotnej - logiki, trzeba docenić blogerski profesjonalizm Pawła Kowala. Jedyny w tym tygodniu wpis szef PJN zaczyna w sposób godny Hitchcocka. "Rząd Donalda Tuska wchodzi właśnie do historii" - oznajmia. Już to jedno krótkie zdanie może wprowadzić czytelnika w osłupienie. Bo jak to? Dlaczego? Z jakiej racji? Czy to zapowiedź koalicji PO-PJN? Deklaracja głębokiego podziwu albo o zgrozo - skrywanego uwielbienia? Chciałoby się, by rzecz wyjaśniła się w następnym zdaniu. Ale nie, tak dobrze to nie ma... Kowal podgrzewa emocje i pisze, że gabinet Tuska wynalazł "kołowrotek ideologiczny". W czasach wszechobecnego relatywizmu trudno na pierwszy rzut oka ocenić, czy to dobrze czy źle. Można by brnąć w domysły i niekończące się spekulacje, co autor miał na myśli. Zamęczać się dywagacjami i drobiazgowymi analizami prawdopodobnych rozwiązań... Można by, ale nie trzeba, bo bloger Kowal w końcu wykłada kawę na ławę. "Nikt jeszcze (przed Tuskiem - przyp. red.) nie wymyślił, że można perfekcyjnie skłócać naród na ideologicznym tle. Ani jeden poranek nie może być od tego wolny" - grzmi. Później pokazuje, jakimi tematami Polacy są prowokowani do sporów. W tym celu przytacza - pozostaje mu wierzyć na słowo - "wypisy z tajnego kajetu rządowych doradców od PR". "Październik: podatek dla Kościoła, listopad: in vitro, grudzień: mowa nienawiści i zagrożenie faszyzmem, styczeń: związki partnerskie". "Tak było! Wszystko się zgadza!" - chciałoby się zakrzyknąć, ale nieładnie przerywać ciekawą opowieść, więc lepiej pozwolić europosłowi dokończyć. Bo dalej jest też ciekawie. "Czy jest drugi kraj na świecie, gdzie rząd jest tak aktywny w ideologicznej ofensywie? Czy jest w Europie inna partia, która się mieni prawicową czy centrową: która tak zafiksowała się wyłącznie na tematach typu związki partnerskie, eutanazja i wyimaginowana walka z faszyzmem, i to wszystko zaledwie w ciągu kilkunastu tygodni? " - pyta Kowal, by płynnie przejść do ostrego i celnego podsumowania. "Taka polityka podtrzymuje podział na PO i PiS, dzieli Polskę na nowoczesnych i starodawnych, mądrzejszych i mniej mądrych, kulturalnych i oszołomów. Kołowrotek ideologiczny PO zabija dyskusję w Polsce i maskuje problemy z drogami, kolejami, szpitalami. Pytanie, jak długo jeszcze ludzie to wytrzymają".

Drogie drogi


Jeden z najgłośniejszych tematów mijającego tygodnia był dla blogosfery ogromnym wyzwaniem. Opisanie skomplikowanej sprawy zablokowania pieniędzy z unijnej kasy na polskie drogi w sposób chwytliwy, lekki, łatwy i przyjemny jest - przyznajmy to szczerze - średnio wykonalne. Dlatego niektórzy szukali sposobów na dotknięcie tego tematu bez wgłębiania się w meandry urzędniczych regulacji. "Po prostu nie ma pieniędzy i już. Można sobie gadać ile się chce, ale fundusze są ucięte i koniec" - ogłaszał kategorycznym tonem Seawolf - jeden z filarów prawicowej blogosfery. "Wygląda na to, że takie okazje mają przykryć większe afery" - sugerował. Jakie ciemne interesy miał na myśli? Tego - bez wizyty u wróżki - stwierdzić się nie da, bowiem następne kilka akapitów dosyć obszernego tekstu bloger poświęcił zupełnie innym wydarzeniom przykrytym według niego debatą na tematy obyczajowe. "My, biedne żuczki zwyczajnie się nie znamy na tych zawiłościach" - podkreślił. No właśnie, Seawolfie, święta racja...

Biedne małe żuczki się nie znają, ale od czego są te troszkę większe, czyli eksperci. Na szczęście nie brakuje ich wśród blogerów. Znany ekonomista Robert Gwiazdowski postanowił popatrzeć na sytuację polskich dróg od strony finansowej. "Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Niebudowania Autostrad przygotowała porównanie cen. Drożej niż u nas na nizinie jest tylko w Alpach w Austrii. W Bułgarii jest 5 razy taniej. W Niemczech jest taniej o prawie 1,5 mln euro za kilometr, a w Czechach prawie o 1 mln euro" - wyliczał. Gdy idąc tropem jego rozumowania połączyć te dane z licznymi bankructwami w branży budowlanej, nie można oprzeć się wrażeniu, że coś jest - ujmując sprawę oględnie - nie tak. Gwiazdowski - chwała mu za to - nie podejmuje się rozkładania tej patologii na czynniki pierwsze.

Gdzie jest generał?


Banałem będzie stwierdzenie, że to, co się dzieje, potrafi rozgrzać emocje internetowych komentatorów i sprawić, że sieć zalewają tysiące emocjonalnych opinii. Absolutnym fenomenem i sprawą wartą większej uwagi są sytuacje, w których debatę rozpala coś, co się nie wydarzyło.

Wydawać by się mogło, że to zwyczajny środowy wieczór. Za oknem plucha dająca nadzieję na to, że wiosna już blisko. W telewizji El Clasico czyli Ronaldo, Messi, Benzema i spółka w akcji. Nagle ni z tego, ni z owego na Twitterze pojawia się alarmujący komunikat: generał Jaruzelski nie żyje. Po chwili rusza lawina pytań, spekulacji i klasyczny, znany nam już od przedszkola głuchy telefon. "Pilne: Podobno generał Jaruzelski nie żyje" - przekazują sobie kolejni użytkownicy. "Uciekł przed odpowiedzialnością" - zastanawiają się inni. W końcu komedię omyłek przerywa lakoniczny, ale wiarygodny komunikat: ‘Generał Jaruzelski żyje, info od rzecznika szpitala MSWiA". Atmosfera dyskusji w jednej chwili się zmienia. Powaga wobec śmierci ustępuje miejsca ironicznym uwagom. "Generał Jaruzelski żyje. Na potwierdzenie wystąpi w niedzielnym teleranku. A dokładniej to zamiast niego" - zapowiada internauta ukrywający się pod nickiem Tomasz Analityk. "Trzymaj się panie Generale. Nawet na fali Retro" - życzy enerde. "Żyje i El Clasico ogląda" - sugeruje Prezes Edzioo. Wszystko puentuje niezawodny jak zawsze Konrad Piasecki: "Twitter w ciągu pół godziny potrafi zabić, a potem zmartwychwstać generała. I zostaw go człowieku samego.."

Wszyscy kochają leminga?

Pod żadnym pozorem samego nie można zostawić także leminga. Wystarczy rzut oka na prawą stronę sceny polityczno-komentatorskiej by zobaczyć, czym mogłaby się skończyć taka lekkomyślność. "Ciekawostka. Lemingi dostrzegają pożar dopiero jak im płonie skóra, smród palonego futra jeszcze im nie przeszkadza" - rzucił jakby od niechcenia tweetujący poseł PiS Andrzej Duda. Na nic prośby, zaczepki, sugestie i dopytywania. Pochodzący z Krakowa polityk nie dał się namówić na rozwinięcie tej intrygującej uwagi z pogranicza biologii i polityki. Zdecydowanie bardziej bezpośredni był na swoim blogu ekonomista Krzysztof Rybiński. On wyłożył karty na stół już w tytule notki. Sytuacja w przemyśle ciągle się pogarsza, a leming maszeruje nad klif fiskalny" - stwierdził. "No dobrze, ale co ma leming... to znaczy, piernik, do wiatraka?" - chciałoby się zapytać. Skąd puszyste biedaczysko ma wiedzieć, że - cytat z bloga Rybińskiego - "spada zatrudnienie, a tempo likwidacji miejsc pracy przyspieszyło w styczniu w porównaniu z grudniem"? Tego profesor nie wyjaśnia. Woli pastwić się nad lemingiem, naśmiewać się z jego przyzwyczajeń i pomysłów. "Do serca przytul. Weź na kolana. Popatrz, to też istota" - chciałoby się zaproponować za klasykiem piosenki prozwierzęcej. Niestety, na prawicy bez zmian i walić w leminga wciąż jest bardzo łatwo. Dlaczego? Wielu wciąż wydaje się, że jest za słaby na to, żeby oddać.

Potęga Rosji w rękach grupy R&B


Wystarczy rzut oka na zagraniczną blogosferę, by dostrzec, jak miałkie, małe i błahe są sprawy z naszego podwórka. Na łamach "Daily Telegraph" historyk Tim Stanley pisze o rewolucyjnym planie, który powstał nie tak znowu daleko od Polski, a wciąż nie został u nas zauważony i odpowiednio doceniony. "Sposobem Władimira Putina na to, by w Rosji rodziło się więcej dzieci jest wynajęcie znanej z lat 90. Grupy Boyz II Men" - donosi. "Dlaczego akurat oni? Mogę się tylko domyśleć, że East 17 [inny boysband popularny w latach 90. - przyp. red.] promuje akurat schrony przeciwatomowe w Korei Północnej" - spekuluje Brytyjczyk.

Plan Putina jest boleśnie prosty. Grupa ma wystąpić w Moskwie tydzień przed Walentynkami, zagrać koncert złożony ze swoich romantycznych ballad i... jakby to powiedzieć, dać rosyjskim mężczyznom do myślenia. To ma doprowadzić do spełnienia się koncepcji Putina mówiącej o tym, że rodzina z trójką dzieci to absolutne minimum.

"Despoci wiedzą, jak się zabawić" - podsumowuje Stanley. "Putin stał się chłopcem z plakatu dla każdej rosyjskiej babuszki. Nurkował, strzelał do tygrysa, prężył muskuły przy każdej okazji. Wyobrażacie sobie Davida Camerona w takiej sytuacji? Jeśli tak, to niech on przynajmniej nie zdejmuje koszulki" - puentuje.