Oburzenie, zdziwienie, zażenowanie – takie emocje dominowały w komentarzach internautów, którzy na początku tygodnia usłyszeli o wysokich premiach dla marszałków Sejmu i Senatu. Trudno się im dziwić. Słysząc o takich kwotach, każdy nabiera przekonania, że nosi w tornistrze buławę marszałka.

REKLAMA

"Dzisiejszy dzień sponsoruje słowo "obłuda". A miss Obłudy zostaje marszałek Kopacz wyjaśniająca czterdziestotysięczne premie" - pisał po ujawnieniu premii bloger ukrywający się pod pseudonimem polikryta. "Chciałbym, aby moim miejscem pracy zarządzała Ewa Kopacz. Mógłbym wtedy liczyć na wysokie premie finansowe za nicnierobienie" - deklarował na Twitterze "Warszawski Leming", czyli Paweł Czapski. "Są w tym państwie ludzie, których kryzys się nie ima. Którzy żyją, niczym pączki na maśle. Mimo że indolencja i niekompetencja naszych urzędników bije po oczach, postanowili przyznać sobie sowite nagrody" - oburzała się blogerka o pseudonimie Woman In Fur. "Cezary Grabarczyk, Wanda Nowicka, Jerzy Wenderlich i Marek Kuchciński. Zapamiętajcie te nazwiska - to oni wypruwają sobie żyły dla nas. Dla nas - niewdzięcznych i skąpych podatników" - zachęcała ironicznie, choć pewnie nawet nie musiała, bo oburzenie szczodrością pani marszałek nie prędko - jeśli w ogóle kiedyś - przejdzie.

"Marszałek tłumaczy: Sejm, to również zakład pracy. Ale nie mówi, za co te premie. To chyba zbyt mały powód" - przekonywał bloger Marek Kucharski. Jego zdaniem każdy pracujący Polak jest tak samo pożyteczny dla państwa. "Lekarz, nauczyciel czy policjant nie jest gorszy - dlaczego oni nie dostali?" - pytał. Jeden ze współzałożycieli legendarnej grupy Perfect Zbigniew Hołdys ocenił całą sprawę zdecydowanie ostrzej. "Przyznali sobie premie za okretynianie narodu. Uważam, że bardzo słusznie" - stwierdził na Twitterze. "Ja myślę, że te premie są za małe. Po 40 tysi powinni dostać szeregowi posłowie, Prezydium po 100, a marszałek Kopacz jakieś 250 tysi" - dodał kilka godzin później. Pozostaje mieć nadzieję, że marszałkowie nie śledzą jego twettów i nie odebrali serio tej ironicznej uwagi.

Wśród internetowych komentatorów znaleźli się i tacy, którzy żarliwie bronili pieniędzy dla Prezydium Sejmu i nie mogli zrozumieć oburzenia związanego z przyznaniem ich. "Straszna jest ta wzbierająca dziś fala populizmu: zabić polityków, zabrać pieniądze, puścić z torbami. Żałosna postać jakichś kompleksów?" - pytał ekspert od marketingu politycznego Eryk Mistewicz. Według niego premier powinien zarabiać "co najmniej 1/2 tego co przynosi do domu prezes Orange Polska, a marszałek Sejmu minimum 1/3. A nie 1/50".

Politycy - normalnie aktywni i wypowiadający się w dużo błahszych sprawach - wyjątkowo uchylali się od komentowania kontrowersyjnych premii. Zamilkły nagle ich blogi, przestały pojawiać się nowe tweety. Jednym z nielicznych wyjątków był nowy szef Polskiego Stronnictwa Ludowego, który na swoim blogu otwarcie przyznał, że wstydzi się za swoich kolegów z Prezydium Sejmu. "Wyszedł z domu 6.40 wrócił do domu 21.15.....odebrał 20 e-maili o nagrodach dla Prezydium Sejmu wiadomej treści" - relacjonował wicepremier. Zaproponował marszałkom Sejmu, by zrezygnowali z mandatów poselskich. "Wtedy będzie mówiąc krótko trochę mniej wstydu... Apelowałem o to od kilku już lat jako poseł, dzisiaj oczekuję jasności jako szef PSL bo nie zamierzam się wstydzić i tłumaczyć za bezwstydną chciwość!" - podsumował ostro.

Mogłoby się wydawać, że po kilkudziesięciu godzinach burzy sprawa doczekała się kompromisowego końca. Co prawda nikt nie wytłumaczył, za co tak naprawdę przyznano premie dla Prezydium Sejmu, ale marszałkowie jeden po drugim zaczęli mówić, że przekażą je na szczytne cele. Nie wszyscy internauci uwierzyli w te szlachetne zapowiedzi."Każdy coś tam zadeklarował na cele społeczne, ale premie są zamrożone do końca kadencji, potem się odmrozi i nikt już nie będzie sprawdzał" - zasugerował ekspert ekonomiczny Janusz Kluba. Całe zamieszanie celnie podsumowała słynna Kataryna. "Spieszcie się wydawać premie, tak szybko je zwracacie" - napisała.

"Kolejarze chcą dorównać marszałkom Sejmu"

Podobne poruszenie do afery związanej z premiami wywołał wśród internautów piątkowy strajk kolejowych związkowców. Europoseł Marek Migalski wspiął się nawet na wyżyny retoryki i próbował powiązać oba zjawiska. "W piątek strajk kolejarzy. Chcą mieć premie marszałkowskie! I zadają ściągnięcia z torów tych cholernych radarów!" - pisał w połowie tygodnia. Trzeba oddać mu sprawiedliwość - pomysł z fotoradarami na torach jest tak absurdalny, że prędzej czy później - o zgrozo - może doczekać się realizacji.

"Kolejarze walczą o to, żeby polski kolejarz przestał się wreszcie wstydzić, że jest kolejarzem. No to strajk im nie pomoże" - przewidywał na dzień przed protestem autor popularnych filmików o Muppet Sejmie piszący pod pseudonimem macdac. Trzeba powiedzieć to wprost - miał rację. Już pobieżny przegląd twitterowych komentarzy pokazuje, że, delikatnie mówiąc, związkowcy nie zdobyli swoim działaniem sympatii. "Chcą ulgi, wypłaty, własnej służby zdrowia, deputatów. Za tą roszczeniowość ich nie znoszę. Zabrałbym im wszystkie ulgi. Czy sklepowe mają zniżki 80% na asortyment sklepu? Nie, więc kolejarze też nie powinni" - pisał Krytyk Społeczny. "Czy muszą robić z siebie darmozjadów. Niech się cieszą, że w ogóle mają jakieś zniżki" - grzmieli inni. "Moglibyście ogłosić strajk, że biletów nie będziecie sprawdzać - podróżnych byście nie mieli przeciwko sobie" - radził związkowcom ekonomista Robert Gwiazdowski.

Tak, to był naprawdę emocjonujący tydzień. Dobrze, że spory toczono tylko na słowa, bo mogłoby być niemiło. Zwłaszcza, że nasz redakcyjny kolega Roman Osica opublikował na Twitterze wpis o nowym rodzaju broni. "Usłyszane w jednej z TV: Zastrzelił się z broni służbowej kaliber 9 mililitrów.:-)" Dobrze, że to tylko wpadka, bo dostęp do mililitrów i promili jest w naszym kraju dość swobodny.