Czekałem grzecznie od początku maja, że może ktoś się zająknie. Nie, żeby zaraz jakaś parada, albo nie daj Boże, uroczyste salwy armatnie. Ale może jakaś wzmianka w mediach narodowych (bo na niemieckie nie liczę), alibo cokolwiek w niepokornych. Może Pan Prezes coś na czacie, albo KOD-owcy na manifestacji. Ale nic, cisza!

REKLAMA

Więc nie wiem. Ze wstydem muszę zadać kilka pytań. Czy jest prawdą, że w latach 1939-1945 trwała II wojna światowa. Czy prawdą jest, że Polacy stanowili w niej czwartą-piątą armię świata. Że na Bramie Brandenburskiej 2 maja 1945 roku zawisła biało-czerwona flaga i powiesił ją tam człowiek, który mówił i myślał po polsku (bo, co do narodowości to nowa polityka historyczna nie jest taka pewna). Że jednak w tej wojnie - inaczej, niż w wielu innych - byliśmy w obozie zwycięzców?

Nie bardzo rozumiem tę nową pedagogikę historyczną. Podobno do tej pory uprawiano pedagogikę wstydu. Ale ta nowa pedagogika też mi cuchnie. Podobno uprawiano politykę historycznego kłamstwa. Ale czymże jest milczenie i przemilczanie?

Polacy na II wojnie światowej walczyli i ginęli na wielu frontach. W wielu formacjach. O tym, czy młody człowiek z Kielecczyzny trafiał do AK, do NSZ czy AL decydował przypadek. Liczyło się to, ze mógł walczyć z niemieckim okupantem. Czy zdążył do Andersa czy do Berlinga, też nie od niego zależało. Liczyło się to, że zmierza do Polski. A mógł przecież siedzieć w domu. Dziś nie byłby ani "Wyklęty", ani "Przeklęty". W ogóle nie byłby przedmiotem żadnej gry historycznej. Takiemu to najlepiej.