To było bezsprzecznie zwycięstwo polskiej premier. To ona nadała ton debacie w Parlamencie Europejskim - spokojny, rozważny, z dystansem. Stwierdzając, że Polska jest i będzie członkiem Unii Europejskiej, premier Szydło wytrąciła wiele argumentów tym, którzy szykowali się do ataku.
Socjaliści, chadecy (z PO na czele) i liberałowie nie zostali przez Beatę Szydło przekonani, ale nie potrafili tego odpowiednio wyrazić. Poddali się jej łagodnej retoryce i nie potrafili się już z niej wydostać. Nie byli merytorycznie przygotowani. To oni okazali się mało przekonujący, mdli, a nawet trochę żałośni. W pewnym sensie za nich mówili komisarze Timmermans i Oettinger. I do tego mocne wsparcie przyszło ze strony szefa konserwatystów - Syeda Kamalla (ECR). Aż miło było słuchać, jak brytyjski konserwatysta bronił Polski. Mocne słowa powiedział też Niemiec z grupy konserwatystów Hans-Olaf Henkel załatwiając na "niemieckim podwórku" porachunki z szefem PE Martinem Schulzem. Eurodeputowani PiS zręcznie rozdzielili role między Kamalla, Henkela a Legutkę. Po raz pierwszy PiS tak spektakularnie pokazał na arenie międzynarodowej, że ma przyjaciół, że potrafi ich włączyć do własnej polityki. Czeski eurodeputowany Petr Mach z Europy Wolności (EFD) z kolei wystąpił z plakietką "Jestem Polakiem".
Najmniejsze, nacjonalistyczne partie zrzeszone - np. wokół Frontu Narodowego Mariny Le Pen - były bardzo dobrze przygotowane. W kilku przypadkach Francuzi skutecznie bronili Polski podkreślając, że to nasz kraj przechowuje prawdziwe, chrześcijańskie wartości. Premier Szydło niepotrzebnie jednak klaskała i przybierała aprobujący wyraz twarzy, gdy przemawiali. Taką pomoc należy traktować instrumentalnie. Bicie brawo podważało wiarygodność słów premier o przywiązaniu do UE i odcięciu się od zarzutów o nacjonalizm.
Wyraźnie na końcu porażki nie wytrzymał szef liberałów, znany z ciętego języka i radykalnych poglądów - Guy Verhoftsadt. Łamiąc procedury domagał się jeszcze od polskiej premier dodatkowych wyjaśnień i zapewnień - aż musiał usadzić go szef europarlamentu Martin Schulz słowami: Ta odpowiedź musi panu wystarczyć. A po kolejnej szamotaninie Belga zdenerwowany powiedział: I musi pan z tym żyć. Wtedy Verhofstadt pokazał zaciśniętą pięść. Tym samym okazał się największym przegranym tej debaty. A zanosiło się na to, że to on nada ton...
Sukces premier Szydło nie oznacza, że ma tutaj za sobą większość. To złudzenie spowodowane przyjętą formułą spotkania, która przyznawała po trzech mówców każdej grupie politycznej - bez względu na wielkość. Tym samym wielkie frakcje były w gorszej sytuacji, bo miały tyle samo mówców co malutkie ugrupowania nacjonalistyczne. Oznacza to, że polska walka w PE się nie skończyła. Z pewnością będzie także wcześniej czy później rezolucja w sprawie Polski, bo rzeczywista większość w PE nie da tak łatwo za wygraną.
Tak więc wygrana w strasburskim show niczego nie załatwia w europejskich instytucjach. Sprawa Trybunału Konstytucyjnego i ustawy medialnej nadal budzi wątpliwości. Komisja Europejska z niczego się nie wycofała, przypomnę tylko, że komisarz Frans Timmermans powiedział, że biorąc pod uwagę kluczową pozycję Trybunału w polskim systemie prawnym, widzimy ryzyko zwiększonego zagrożenia dla praworządności. Komisja nadal oczekuje wyjaśnień zarówno w sprawie Trybunału Konstytucyjnego jak i ustawy medialnej. Rząd nie powinien zachłysnąć się zwycięstwem, ale czym prędzej dostarczyć niezbędne wyjaśnienia. Najlepiej, żeby skorzystał z węgierskich doświadczeń, czyli wygrywał debaty w PE, ale z Brukselą się po cichu układał.
(mal)