Nadszedł moment prawdy. Zapoczątkowany przez premiera Mateusza Morawieckiego dialog z Komisją Europejską, niepoparty konkretami (ustępstwami w ustawach o sądownictwie), traci sens. Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans zapowiedział kontynuowanie procedury art.7 Traktatu UE wobec Polski. Biała Księga nie przyniosła efektu, tylko rozzłościła kraje UE.
Timmermans oficjalnie chce jeszcze przeanalizować polskie odpowiedzi na grudniowe rekomendacje KE. Z przecieków z Warszawy wiadomo już jednak, że rząd nie wycofuje się z przyjętych rozwiązań dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Oznacza to, że w 17 kwietnia Komisja Europejska będzie rekomendować państwom członkowskim wdrożenie procedury art.7.1 z wszystkimi jej konsekwencjami (wysłuchanie Polski, rekomendacje, ewentualne głosowanie nad stwierdzeniem, że Polska jest krajem niepraworządnym). Do tej pory procedura była "lekka", ale w kwietniu wyciągniemy cięższe działa - mówi mój rozmówca w KE.
Nie ma więc zapowiadanego kompromisu z Brukselą. Polska nie zaproponowała niczego, co mogłoby być nawet pretekstem dla Komisji Europejskiej, żeby zakończyć polubownie konflikt. Komisja Europejska nie otrzymała niczego, co mogłoby uzasadnić wstrzymanie procedury art.7. Gdybyśmy otrzymali cokolwiek - mówi mój rozmówca. Okazało się, że ani premier Morawiecki, ani szef polskiej dyplomacji Jacek Czaputowicz nie mają mandatu na jakiekolwiek ustępstwa w sprawie reformy sądownictwa. Mimo to Czaputowicz kilkakrotnie mówił o możliwych "korektach", "monitorowaniu" ustaw o sądownictwie, dając do zrozumienia, że to właśnie byłyby te ustępstwa na rzecz Komisji Europejskiej.
Monitorowanie wdrożonych już ustaw w ogóle nie odpowiada oczekiwaniom Brukseli. Jak ustaliłam, Czaputowicz jeszcze kilka dni temu zabiegał u posłów PiS, aby wpłynęli na kierownictwo PiS w sprawie zwiększenia marginesu na ustępstwa w rozmowach z Komisją. Bez tego się nie uda - miał mówić polski minister, świadomy własnych ograniczeń. Nie otrzymał takiego marginesu - powiedział mi jeden z ważnych posłów PiS w Warszawie. Jeżeli Warszawa myślała, że tylko uśmiechami i miłym tonem rozwiąże problem, to się przeliczyła - powiedział mój rozmówca w Komisji Europejskiej. Opisał obrazowo etapy prowadzonego do tej pory dialogu: Za pierwszym razem kraje UE powiedziały: dobrze, że Polska rozpoczęła dialog. Za drugim razem powiedziały: dobrze, że Polska rozpoczęła dialog, ale praworządność jest sprawą kluczową. Za trzecim razem powiedziały: dobrze, że Polska rozpoczęła dialog, ale praworządność jest sprawa kluczową, więc Polska powinna przedstawić konkrety, za czwartym razem, gdy okaże się, że tych konkretów nie ma będą musiały podjąć decyzję co dalej.
Polskie władze liczyły, że pominą Komisję Europejską i będą negocjować praworządność bezpośrednio z krajami UE. Dlatego treść "Białej Księgi" skierowana była przede wszystkim do krajów UE. Ten manewr także się nie powiódł. Timmermans otrzymał stanowcze poparcie od wszystkich krajów UE (z wyjątkiem Węgier). W dodatku polskie władze uzasadniając przyjęte rozwiązania w sądownictwie analogiami w innych krajach, tylko te kraje rozzłościły. Sposób, w jaki opisane są w Białej Księdze podobieństwa do systemów sprawiedliwości w krajach Unii, nie jest podzielany przez te kraje - powiedział mi Timmermans pytany o oceną "Białej Księgi". Według moich ustaleń takie kraje jak Niemcy, Francja, Dania, Holandia, Hiszpania wytknęły polskim władzom błędy i nieścisłości w cytowanych w Białej Księdze przykładach zaczerpniętych z ich systemów. Nie podoba mi się, że mój kraj jest dla was wymówką - zżymał się dyplomata dużego kraju UE, podkreślając, że "Biała Księga" nie dotyka sedna sprawy. Dokument z taką pompą zaprezentowany przez premiera Morawieckiego 8 marca odniósł więc efekt odwrotny do zamierzonego. Źle to wróży procedurze art.7, która będzie kontynuowana w Radzie UE.
(mpw)