David de Gea jednak nie zagra w Realu Madryt. Mimo że "Królewscy" po pół roku podchodów doszli do porozumienia z Manchesterem United, do sukcesu zabrakło podobno 20 sekund. Dwie gigantyczne piłkarskie korporacje tłumaczą się, niczym uczeń z braku pracy domowej.

REKLAMA

Real marzył o de Gei od stycznia. Od początku lipca, a więc od momentu otwarcia okna transferowego, czynił mniejsze lub większe podchody, by w końcu go pozyskać. Na przeszkodzie stały pieniądze. Manchester United twardo obstawał przy kwocie 40 milionów euro, Real liczył że uda mu się wynegocjować obniżkę. Przede wszystkim dlatego, że za rok hiszpańskiemu bramkarzowi kończy się kontrakt i będzie dostępny za darmo.

Negocjacje trwały przez całe wakacje, aż w końcu wczoraj po południu dobrze poinformowane hiszpańskie media doniosły o porozumieniu. Real miał zapłacić około 30 milionów euro i zamknąć jedną z najdłuższych sag transferowych ostatnich lat. Dodatkowo, w przeciwnym kierunku miał podążyć kostarykański bramkarz Keylor Navas.

Okazuje się jednak, że transakcja nie dojdzie do skutku. Zgodnie z regulacjami FIFA transfer musiał zostać potwierdzony do północy z poniedziałku na wtorek. Odpowiednie dokumenty trafiły zaś do hiszpańskiej federacji... 20 sekund później.

Podobno Manchester United przysłał plik w złym formacie. Inne źródła donoszą, że dokument był zablokowany hasłem. Real zarzeka się, że ma dowody, iż całej transakcji dokonano o 23:59. Chce nawet wynająć prawników i informatyków, którzy to udowodnią. W Madrycie nikt nie czuje zaś obciachu, jaki dokonuje się na oczach całego świata. Mówimy bowiem o jednej z największych i najbogatszych sportowych korporacji globu, która tłumaczy się niczym uczeń, który zapomniał przynieść do szkoły pracy domowej. Albo któremu po drodze zjadł ją mityczny pies.