Zorganizowany w miniony piątek 31.03 przez Związek Nauczycielstwa Polskiego strajk oświatowy okazał się w istocie porażką organizatorów, gdyż liczba uczestniczących w nim w sposób rzeczywisty placówek nie przekroczyła 25 proc., a jeszcze niższy był wskaźnik biorących udział w strajku nauczycieli. Jednak nie można pozostawić bez smutnej refleksji sytuacji, do jakich doszło w niektórych przedszkolach i szkołach podstawowych, w których rodzice byli zmuszeni, albo do wzięcia urlopu, albo do organizowania opieki na ten dzień dla swojego dziecka. W tle takich sytuacji wręcz naturalnie pojawia się pytanie o zasadność takiej formy protestu w przypadku nauczycieli, protestu w którym zakładnikami nauczycieli stają się dzieci i ich rodzice. To bardzo delikatna kwestia, jednak powinna zostać wyraźnie postawiona, szczególnie w sytuacji, gdy istnieją inne formy nacisku na rządzących we wszystkich sprawach ujętych w strajkowych postulatach. W Polsce zbyt łatwo dochodzi bowiem do podejmowania takich, jak strajk form protestu w sektorze publicznym. Poza wszystkim analiza dotychczasowych nauczycielskich strajków podejmowanych po 1990 r. wyraźnie wskazuje, że jest to bardzo nieskuteczna forma protestowania.
W przypadku piątkowego strajku nie można nie zauważyć, że jego organizatorem był ZNP i jego prezes S. Broniarz, czyli organizacja, która od lat przedkłada polityczne zaangażowanie nad działalność klasycznie związkową. Obecnie pan Broniarz i jego związkowcy ostro protestują przeciwko likwidacji gimnazjów, a osiemnaście lat temu podobnie zdecydowanie kontestowali ich powstawanie. Można stwierdzić, że po osiemnastu latach dojrzeli do zmiany decyzji, tyle tylko, że jeszcze niedawno w 2015 r. byli członkami lewicowego bloku wyborczego, w programie którego pojawił się postulat likwidacji gimnazjów. Tym bowiem co wyznacza zasady i program działania ZNP od lat jest ścisły związek ze środowiskami lewicowymi, i to takimi, które z nostalgią traktują okres peerelowski lub wprost w nim mają swoje korzenie. Tak się składa, że wszelkie akcje tego związku zawsze wymierzane są w rządy o charakterze prawicowym (przy czym owa prawicowość musi być rozumiana bardzo umownie, gdyż ani AWS nie był klasyczną formacją prawicową, ani nie jest nią PiS).
Trzeba pamiętać, że do 1989 r. ZNP był posłusznym realizatorem pezetpeerowskich poleceń w środowisku oświatowym, a w stanie wojennym nauczyciele byli często zmuszani do zapisywania się do niego. Tak na marginesie, przed 1990 r. ZNP ani razu nie wystąpił przeciwko ówczesnej władzy, a odwagi nabrał już w wolnej Polsce. W pierwszym okresie III Niepodległości, w niektórych częściach Polski (np. na Ziemi Krakowskiej) dzięki swoim lokalnym liderom ZNP próbował odciąć się od komunistycznej, peerelowskiej przeszłości. Jednak w skali kraju do takiego procesu nie doszło i ZNP był zawsze przedstawicielem SLD w środowiskach szkolnych. Obecnie, gdy formacja postkomunistyczna właściwie nie istnieje szuka on miejsca na scenie politycznej zawsze jednak owe poszukiwania są ograniczone do środowisk, czerpiących z peerelowskich tradycji. Stąd też szkoda, że wielu nauczycieli nie zdaje sobie sprawy z tego, że dołączając do akcji organizowanych przez prezesa Broniarza uczestniczy w jego politycznych grach.
Szeregowi związkowcy, członkowie ZNP, już dawno powinni przepytać swoich liderów o skuteczność podejmowanych przez nich działań. To bardzo ciekawe, że owi liderzy nigdy nie podnieśli np. kwestii marnotrawienia publicznych, przeznaczonych na oświatę pieniędzy na ogromnie rozbudowaną w Polsce administrację oświatową. Tymczasem warto zauważyć, że w Polsce tylko ok. 3/4 przeznaczonych na wynagrodzenia w oświacie pieniędzy trafia do nauczycieli, a np. w Finlandii wskaźnik ten wynosi ponad 90 proc. Innymi słowy zawalczenie o uporządkowanie tej kwestii pozwoliłoby podnieść nauczycielskie wynagrodzenia bez konieczności zwiększania budżetu oświaty. Poza tym mamy bardzo wielu nauczycieli oddelegowanych do pracy związkowej i pobierających wynagrodzenia z oświatowej kasy, pomimo tego, ze nie wykonują oni zadań nauczycielskich. W świecie związkowym mamy bowiem dwie grupy: etatowych związkowców, którzy często zapomnieli już o meandrach pracy zawodowej oraz szeregowych członków, dzielnie płacących składki i mających niewielki wpływ na decyzje podejmowane przez swoich związkowych szefów.
Piątkowy strajk zorganizowany został jako forma protestu przeciwko zmianom wprowadzanym przez ekipę minister Anny Zalewskiej do polskiej oświaty. Tyle tylko, że np. czas na kontestowanie decyzji o likwidacji gimnazjów był dużo wcześniej, zanim odpowiednie dotyczące tego akty prawne weszły w życie. Obecnie zamiast tracić czas, siły i energię na walkę z obowiązującym prawem warto skupić się na rzeczywistych problemach, a tymi nie są kwestie struktury szkolnej, ale refleksja nad pytaniami dotyczącymi jakości kształcenia, czyli: czego należy uczyć, jak należy to czynić, i kto ma uczyć nasze dzieci i naszą młodzież.
Opublikowany ostatnio raport NIK-u obnaża niedoskonałości systemu kształcenia i doskonalenia nauczycieli, jak również ich awansu zawodowego. Niestety póki co, ludzie tak radykalnie zmieniający strukturę polskiego szkolnictwa kwestie z tym związane traktują marginalnie. Tymczasem bez poważnego potraktowania kwestii nauczycielskich nigdy nie dojdzie w Polsce do rzeczywistego poprawienia jakości i poziomu kształcenia młodych Polaków. Stąd też zamiast tracić czas na spory o taką, czy inną formę systemu szkolnego warto zająć się zapewnieniem polskim uczniom świetnie przygotowanych do swoich zadań i opłacanych adekwatnie do jakości swojej pracy nauczycieli. Warto skorzystać z doświadczenia Finlandii, kraju o bardzo dobrej edukacji, który swój sukces zawdzięcza postawieniu na wysoki poziom kształcenia nauczycieli (w tym kraju nauczycieli może kształcić tylko osiem najlepszych uniwersytetów). W Polsce również trzeba ograniczyć kształcenie nauczycieli do najlepszych uniwersytetów, uczynić studia prowadzące do uzyskania nauczycielskich uprawnień poważnym wyzwaniem edukacyjnym dla studentów, a dostęp do nauczycielskiej profesji uzależnić finalnie od zdania poważnego państwowego egzaminu nauczycielskiego. Z kolei system awansu musi zostać oparty na rzeczywistych nauczycielskich osiągnięciach zawodowych, a wysokość nauczycielskich wynagrodzeń powinna być powiązana z jakością pracy nauczyciela i uzyskiwanymi przez niego efektami. Tymczasem o tym właściwie milczą, i zwolennicy minister Zalewskiej, i jej przeciwnicy. Podobnie, jak nie potrafią oni w sposób sensowny dyskutować o koncepcji programowej zreformowanej polskiej szkoły, a zamiast tego obrzucają się rozmaitymi pustymi w istocie sloganami. Z jednej strony słyszymy, że po zmianach Polska będzie miała fantastyczny system szkolny, a z drugiej, że dojdzie do absolutnej katastrofy. Tymczasem obydwie strony mylą się. Bez dobrych nauczycieli wszelkie zmiany zakończą się niepowodzeniem. Stąd też warto przerwać ową bezsensowną awanturę wokół reformy minister Zalewskiej i podjąć poważną rozmowę na temat stanu oraz przyszłości polskiej edukacji. Tylko, czy jest ona jeszcze możliwa?