Obserwując polską politykę oświatową można stwierdzić, iż osoby za nią odpowiedzialne kierują się przesłaniem „jakoś to będzie”. Od lat mamy bowiem do czynienia z ciągiem zmian, podejmowanych bez wcześniejszych pilotaży i niekończonych poważnymi analizami, ukazującymi ich skutki. W efekcie w polskiej edukacji dominuje chaos i ciągle obniżający się poziom kształcenia. Dodatkowo wprowadzane zmiany są najczęściej nieprzemyślane i realizowane z kompletnym pominięciem opinii niezależnych ekspertów, a także rodziców, zatroskanych o losy edukacyjne swoich dzieci.
O tym, jaki jest stosunek rządzących i bliskich im polityków do praw rodziców świadczy wiele ich wypowiedzi, w których kwestionują oni prawo rodziców do wpływania na program pracy wychowawczej szkoły, a generalnie na model jej działania. Tymczasem istniejące w Polsce rozwiązania legislacyjne, gwarantujące rodzicom taką możliwość stanowią ogromną wartość i w naturalny sposób wynikają z pomocniczego w stosunku do obywatela charakteru państwa, które powinno wspierać rodziców w wychowywaniu ich dzieci, a nie próbować ich zastępować. Pozbawienie rodziców tego prawa byłoby równoznaczne z powrotem do totalitarnych rozwiązań, w których państwo, poprzez swoich urzędników, wkracza pomiędzy rodziców i ich dzieci, narzucając im "jedynie słuszną linię" wychowania. Taka sytuacja to w istocie zakamuflowane odbieranie dzieci rodzicom. W Polsce w ostatnich latach - na fali protestów wobec źle przygotowanych decyzji rządzących, dotyczących obniżenia wieku rozpoczynania obowiązku edukacyjnego przez dzieci - powstały jednak silne i dobrze zorganizowane grupy rodziców, które już teraz przygotowują się do odparcia ewentualnego zamachu polityków na ich prawa.
Ostatnio w gazetach codziennych pojawiły się teksty o protestach rodziców, dotyczących nowej formuły sprawdzianu dla szóstoklasistów. Wcześniej w tej sprawie krytycznie wypowiadali się również nauczyciele i dyrektorzy szkół. Rodzice zaniepokojeni są głównie bardziej rozbudowaną niż poprzednio wersją sprawdzianu i koniecznością pisania go przez uczniów w jednym dniu. W tym roku bowiem uczniowie dodatkowo, obok części matematyczno - polonistycznej, "zmierzą się" z językiem obcym. Cały egzamin odbędzie się w ciągu jednego dnia /1 kwietnia .../ i będzie trwał w sumie 125 min. /pierwsza część - 80, druga - 45/, pomiędzy każdą z części będzie godzinna przerwa, czyli uczeń będzie w akcji egzaminacyjnej 185 min. Otóż wobec wcześniejszej sześćdziesięciominutowej formuły egzaminu zawierającego tylko część matematyczno - polonistyczną jest to zmiana bardzo radykalna. Warto zauważyć, iż taki egzamin już niebawem zdawać będą nie, jak dotychczas, trzynastolatki ale dzieci o rok młodsze. Innymi słowy poważne skomplikowanie materii pierwszego poważnego dla dziecka egzaminu spotka uczniów o rok młodszych niż dotychczas. Chociażby to powinno skłonić autorów tej zmiany do rozważenia bardziej przyjaznych dla uczniów rozwiązań. Zresztą wypowiedzi osób odpowiedzialnych za wprowadzanie nowej formuły sprawdzianu świadczą o tym, iż ta kwestia została przez nich w istocie pominięta. Tak poza wszystkim, analizując tę sprawę mamy po raz kolejny dowód, jak kompletnie nieprzemyślane było wysłanie obowiązkowo wszystkich sześciolatków do szkół. Autorzy tego pomysłu zupełnie zignorowali konieczność odpowiednich modyfikacji systemu oświatowego na kolejnych /ponad edukacją wczesnoszkolną/ etapach. W efekcie dwunastolatki będą niebawem musiały zmierzyć się z egzaminem, z którym kłopoty mogą mieć ich starsi o rok koledzy. Nowa formuła sprawdzianu dla szóstoklasistów związana jest z wprowadzoną 1 września 2009 r. przez ówczesną minister edukacji Katarzynę Hall do polskich szkół nową podstawą programową kształcenia ogólnego. Również minister Hall rozpoczęła forsowanie pomysłu dotyczącego wysłania do szkół obowiązkowo sześciolatków. Czyżby, ani ona, ani osoby z nią współpracujące nie zadały sobie trudu przewidzenia konsekwencji wszystkich zmian dla uczniów?
Pierwsze naturalnie nasuwające się rozwiązanie organizacyjne sprawiające, iż nowa formuła sprawdzianu będzie bardziej przyjazna dla dzieci to rozdzielenie obydwu części sprawdzianu na dwa dni. Skumulowanie go w jeden dzień tak naprawdę stanowi jedynie ułatwienie organizacyjne dla administracji szkolnej. Dla uczniów godzinna przerwa pomiędzy obydwoma częściami egzaminu będzie bardzo trudnym i stresującym przeżyciem. Poza tym wyznaczanie terminu sprawdzianu na początek kwietnia również nie ma żadnego logicznego, merytorycznego uzasadnienia. Jest nade wszystko bardzo wygodne dla komisji egzaminacyjnych, które w kolejnych tygodniach organizują następne egzaminy zewnętrzne. Tymczasem, jeżeli pragniemy w pełni wykorzystywać diagnostyczną rolę egzaminów zewnętrznych to powinny się one odbywać w połowie czerwca, a nie - tak jak sprawdzian dla szóstoklasistów - na początku kwietnia, gdyż w ten sposób uniemożliwiamy sprawdzenie wiedzy i umiejętności z całej obowiązującej w szkole podstawowej podstawy programowej. Równocześnie taki termin sprawdzianu zaburza spokojną pracę nauczycieli i uczniów w ostatnich klasach szkoły podstawowej, fundując im w ostatnim semestrze dwa pewnego rodzaju podsumowania - sprawdzianowy i końcoworoczny. Powtórzę raz jeszcze; dzieje się tak tylko dla wygody pracowników komisji egzaminacyjnych, którzy rozłożyli terminy poszczególnych egzaminów zewnętrznych w trosce o możliwość własnej spokojnej pracy. Szkoda, że zapomnieli o uczniach i optymalnej dla nich formule egzaminu.
Niestety, nie tylko w tej sprawie mamy do czynienia z sytuacją, w której wprowadzane do systemu oświatowego rozwiązania w najmniejszym stopniu uwzględniają dobro dzieci, chociaż skądinąd wszyscy za nie odpowiedzialni twierdzą, iż jest inaczej. Warto również zastanowić się, dlaczego znowu, tak poważna zmiana wprowadzana jest bez wcześniejszego dobrze zanalizowanego pilotażu. Oto po raz kolejny mamy realizowaną w systemie szkolnym zmianę, której skutki mogą negatywnie odczuć dzieci. Tymczasem, chociażby zdrowy rozsądek nakazywałby wprowadzać do oświaty tylko takie zmiany, które nie zagrażają uczniom. Jednak takie spokojne, przemyślane działanie okazuje się dla ludzi od lat odpowiedzialnych za polską szkołę zadaniem zbyt trudnym. Być może spokojny namysł nad projektowaną zmianą to dla nich za poważne wyzwanie. W efekcie znowu mamy zdenerwowanie wśród rozumiejących problem rodziców i zbywanie ich obaw przez urzędników, jak zwykle tryskających urzędowym optymizmem. Dla nich bowiem najważniejsze jest, aby wykoncypowane przez nich pomysły były realizowane, gdyż przecież najważniejsze to zacząć, a potem "jakoś to będzie". A gdyby "nie było" to przecież nie oni odczują tego skutki. W Polsce bowiem dotychczas żaden oświatowy szkodnik nie poniósł konsekwencji swoich chybionych pomysłów. Może właśnie dlatego, aby to uniemożliwić żaden z nich nie został podsumowany poważną i rzetelną analizą, ukazującą jego skutki dla uczniów.