Tak, już wiem, co w czasach rządów PiS przeszkadza mi najbardziej. Ten nieustający stan wzmożenia, połączony z głośnym prewencyjnym wrzaskiem wszystkich tych, którzy nie mogą już tego łamania, nieprzestrzegania, lekceważenia, obrażania, niedotrzymywania i nieliczenia się znieść. Jeśli jeszcze ktoś nie widzi, że nasze "elity" serio uznają, że są w Polsce siły polityczne i popierający je wyborcy, którzy pod żadnym pozorem nie mogą rządzić, bo nie, ma szanse wreszcie to zauważyć. I wyciągnąć wnioski, zanim będzie za późno.

REKLAMA

Najnowsze dzieje Polski i Unii Europejskiej jakby uwzięły się, by potwierdzić wszystko to, co środowiska konserwatywne i do niedawna opozycyjne o naszej sytuacji mówiły już od bardzo dawna. Z każdym kolejnym rokiem biernego podążania w głównym nurcie zwiększamy ryzyko, że staniemy się jedną z ofiar głupoty samozwańczych elit Unii Europejskiej. Nie do końca rozumiem, jak można było tego tak długo nie widzieć, ale trudno, nawet jeśli na cały okres "ciepłej wody w kranie" ktoś patrzył przez różowe okulary, dla ocalenia resztek zdrowego rozsądku powinien wreszcie je zdjąć.

Był w naszej najnowszej historii moment szczególny, kiedy życzliwe zainteresowanie i wsparcie Europy byłoby mile widziane i naturalne. Jeśli jednak Europa nie włączyła się w próbę wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, bo nie zwrócił się o to do niej polski rząd, naprawdę nie ma żadnego powodu, by miała udawać troskę teraz, kiedy równie legalnie wyłoniony rząd także o to nie prosi. I jeśli komuś z nas, kto nagle, właśnie teraz odkrył w sobie potrzebę obrony demokracji, nie kłóci się to teraz i tamto wtedy, to sugeruję, by naprawdę wykorzystać ostatnią szansę przejrzenia na oczy. Bo potem będzie już tylko wstyd. Wiem, że się powtarzam, ale to specjalnie, żeby nie było, że nie przestrzegałem.

Ci, którzy bez przerwy załamują ręce nad tym, jaki to mamy pociąg do świętowania klęsk i tragedii, sami propagują najbardziej ponury i negatywny obraz Polski, jaki można sobie wyobrazić. Obraz kraju, który nie może być samodzielny, innowacyjny i - tak, owszem - wielki w dobrym tego słowa znaczeniu. Taki kraj nie tylko nie ma żadnych szans, by zrobić coś po swojemu, wyrównać nieco społeczne nierówności czy sprzeciwić się okradaniu go przez międzynarodowe korporacje, ale nie ma prawa nawet o tym myśleć. Bo wszystko, na co zgodzili się wcześniejsi reformatorzy, jest już zapisane w kamieniu, należy do praw niezbywalnych i niemożliwych do negocjacji. A ręka wzniesiona po te pieniądze... no właśnie.

Nie wiem, co złego jest w stawianiu pytań o przyczyny, dla których sieci handlowe, zarabiając u nas całkiem sporo, płacą w istocie tak żenująco małe podatki, co wyjątkowego jest w oczekiwaniu, że banki, zarabiając na Polakach, podzielą się nieco z polskim państwem swoim zyskiem. I wcale od razu na żadne podwyżki cen nie musi się to przekładać. Ktoś mógł do tej pory zarabiać dużo, teraz można poprosić go, by zechciał zarabiać nieco mniej, nic w tym złego. Przy wszelkich dyskusjach na temat nowych podatków wypada też w końcu zapytać, kto zdecydował o tym, że do tej pory ich nie było.

To zresztą w sumie doskonały obraz tego, co dzieje się w umysłach czołowych i bardziej znanych "obrońców demokracji". Oto do tej pory mieli oni praktycznie nieograniczoną licencję na propagowanie swoich poglądów. Przez sam fakt ciągłego ich powtarzania i powielania poglądy te - przynajmniej w ich mniemaniu - urosły do rangi prawd objawionych. Poza tymi, którzy tworzyli narracje, byli ci, którzy je namiętnie powtarzali i - tak, owszem - było im z tym dobrze. Nie musieli się wysilać, od co najmniej 10 lat grzali się w ciepełku otaczającej ich "Racji".

I oto nagle te pogardzane przez nich PiSiory miałyby mieć prawo do usankcjonowanej wyborami istotnej części tej "Racji", ba, nawet drobną satysfakcję z tego, że coś udało im się przegłosować? Nigdy. Tak jak koncerny swoimi procentami dochodów, tak i "autorytety III RP" nie mają ochoty ni zamiaru niczym się dzielić. Nawet prawdą, a co dopiero pieniędzmi. Szczególnie, że musieliby się dzielić z tymi Polakami, których akurat szczerze nie cierpią.

To ja powtórzę raz jeszcze. Panie i Panowie, przynajmniej ci, którzy nie bronicie aż tak wielkich osobistych interesów i wielkiej kasy, tylko jesteście "obrońcami demokracji" z przekonania, popatrzcie na to przez chwilę z dystansu i zadajcie sobie pytanie, czego właściwie chcecie. Jeśli marzy Wam się tylko - jak to niektórzy nazywają - "średnia Polska", rozproszona w jednoczącej się Europie, musicie rozumieć - jesteście przecież wykształceni i inteligentni - że dla siebie, swoich dzieci i wnuków przygotowujecie rolę obywateli drugiej kategorii. W Europie budowanej według obecnych reguł nie będzie samych równych - pozostaną równiejsi i my do nich nie będziemy należeć. Wy, mimo swej deklarowanej europejskości, także. Jeśli przyjrzycie się tej obecnej hucpie w Brukseli, znajdziecie tam mniej lub bardziej zamierzone dowody, że tak będzie. Nie bądźcie dłużej ślepi. Musimy brać udział w tworzeniu bardziej sprawiedliwych reguł, musimy mieć siłę i spryt, by innych do nich przekonywać.

Wyrazem tej równości czy nierówności są konkretne możliwości rozwoju, jest też - kluczowe dla losów państwa i jego obywateli - bezpieczeństwo. Nie sposób nie zauważyć, że w tej sprawie właśnie teraz wiele mamy do zrobienia. Decyzje podejmowane podczas szczytu NATO w Warszawie będą zależały od polityków, ale opinie polityków będą miały związek z tym, jakie nastroje wobec Polski i Polaków dominują w opinii publicznej ich krajów. Walka o tę opinię publiczną cały czas się toczy. "Przejęzyczenia" o "polskich obozach" to jeden z istotnych jej elementów. Artykuły o rzekomo "totalitarnej władzy PiS" także.

Wrzask, który słyszymy, to działanie o charakterze prewencyjnym. Jedni twierdzą, że ma zapobiec załamaniu się w Polsce demokracji, inni przekonują, że ma nie dopuścić do przeprowadzenia w naszym kraju korzystnych zmian. Komu wierzyć? Wybór należy także do Ciebie...