Po deklaracji premiera Mateusza Morawieckiego w sprawie upamiętnienia stulecia Bitwy Warszawskiej łukiem triumfalnym, pojawiło się dużo tekstów publicystycznych powtarzających pytanie, czy jeśli ktoś nie jest za łukiem, to znaczy, że nie jest patriotą. Chciałbym odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Owszem, uważam, że nieopowiedzenie się teraz jasno i jednoznacznie za budową w Warszawie łuku triumfalnego upamiętniającego zwycięstwo w wojnie polsko-sowieckiej 1920 roku jest postawą niepatriotyczną. Spieszę przy tym donieść, że sam traktuję ów łuk symbolicznie i dopuszczam wariacje na jego temat. Uważam jednak, że wola godnego i owszem - imponującego podkreślenia wagi tamtego zwycięstwa - dla nas i dla całej Europy - powinna jednoczyć wszystkich patriotów w Polsce. Absolutnie wszystkich.
Nie ma żadnego powodu, byśmy nie mieli czcić tamtego zwycięstwa i owej czci wszem wobec i każdemu z osobna nie ogłaszać. Nie ma żadnego powodu, byśmy mieli dłużej z owym upamiętnieniem czekać. Nie ma żadnego powodu, by się w tej sprawie nie wyłamać z dotychczasowych naszych podziałów, nie wyjść z okopów i nie wykazać pewnego rodzaju wielkodusznością. Nie ma żadnych powodów, dla których w sprawie tamtego zwycięstwa nie moglibyśmy stanąć po jednej stronie. Gdyby jednak władzom Warszawy i istotnej części mieszkańców stolicy pomysł dalej się nie podobał, proponuję inicjatywę pod hasłem "Cały naród buduje swojej stolicy łuk triumfalny". Ja wiem, że nawiązuje on do czasów słusznie minionych, ale może dzięki temu lepiej zabrzmi w uszach tych, którzy sami z tamtych czasów nie wyszli. Zdaje sobie sprawę, że zgodne i powszechne uczczenie stulecia cudu nad Wisłą byłoby być może nowym cudem nad Wisłą, ale myślę, że powinniśmy przynajmniej spróbować.
To, że traktuję łuk symbolicznie, nie oznacza, że podobają mi się pomysły zbudowania biblioteki, oddziału szpitalnego, muzeum czy obwieszonej kłódkami pieszo-rowerowej kładki. Nie, nie podobają mi się. To, co ma upamiętnić wydarzenie takiej miary, musi być duże i widoczne, musi stać się nowym symbolem Warszawy. Symbolem dla nas, symbolem dla innych. Nie stały się nim takie perły architektury, jak - skądinąd słusznie budowana - Świątynia Opatrzności Bożej czy nowy gmach Telewizji Polskiej. Tej roli nie może też wypełniać Stadion Narodowy. Potrzebne jest coś większego, nie tylko rozmiarami, ale przede wszystkim klasą. Bo najwyższy czas, by owym symbolem przestał być wiadomy pałac.
Jeśli pojawiła się idea, by owego upamiętnienia dokonać z pomocą nowego mostu, uważam, że trzeba się temu pomysłowi bardzo dokładnie przyjrzeć. Tym bardziej, że wbudowanie łuku w most nie wydaje się ze względów konstrukcyjnych i architektonicznych szczególnym problemem. Łączący dwa brzegi Wisły, praktyczny i przydatny, kompromisowy projekt byłby w pewnym sensie nawet symbolem potrzebnej nam jedności. Polska mogłaby Warszawie taki most sfinansować, a ci z warszawiaków, którzy nie czują się z ideą łuku triumfalnego dostatecznie związani, mogliby bez ostentacji wspierać ją po prostu po owym moście jeżdżąc. Nawet się nie ciesząc.
Premier Mateusz Morawiecki przypomniał sobie o całej idei za późno, by można ją było na stulecie Bitwy Warszawskiej zrealizować. Nie jest wciąż jednak za późno, by sprawie racjonalnie się przyjrzeć, może nawet opracować ogólne założenia i ogłosić architektoniczny konkurs. Nie mam wątpliwości, że w atmosferze gorączki przed wyborami samorządowymi i parlamentarnymi wcześniejsze porozumienie byłoby niemożliwe. Mam nadzieję, że mimo gorączki wyborów prezydenckich, do sierpnia przyszłego roku - przynajmniej z tym ogólnym kompromisem - dałoby się zdążyć. To już mogłoby być coś.
Ja wiem, że części z nas do żadnego pomysłu budzącego narodową dumę symbolu przekonać się nie da. To zresztą ta sama mniej więcej grupa, która ma do nas ciągłe pretensje także o to, że rozpamiętujemy klęski. Rocznica Bitwy Warszawskiej jest jednak szczególną okazją, by uhonorować zwycięzców słusznej sprawy, dzięki którym - bardzo to możliwe - w ogóle jeszcze mieliśmy szansę jako jeden naród przetrwać. Jedną z cech patrioty wydaje mi się to, że coś takiego po prostu docenia, nad drobniejszymi sprawami przechodząc do porządku dziennego. Nie upieram się przy tym przy nawiązaniu w nazwie do cudu nad Wisłą, choć uważam, że taka nazwa byłaby adekwatna, tradycyjna, odpowiednio podniosła, ale i nieco autoironiczna. Most "Cudu nad Wisłą" byłby przecież tak naprawdę mostem... dwóch cudów.