Gdyby nie powaga tematu i autentyczne emocje stron konfliktu, można by obecny aborcyjny spór uznać za modelowy wprost przykład histerii wywołanej manipulacją. O projekcie "Stop aborcji" powiedziano już bowiem tyle kłamstw, że Czarny poniedziałek był w istocie wymierzony w byt nieistniejący i rzeczywistość w pełni wirtualną. Fakt, że części mediów i tak zwanych środowisk opiniotwórczych zależało na kłamstwie, a znaczącej części odbiorczyń tych kłamstw nie zależało na prawdzie jest już tylko smutnym podsumowaniem stanu debaty publicznej. Nie tylko zresztą naszej, polskiej. W tej akurat sprawie kłamstwa i półprawdy obowiązują w całym "cywilizowanym" świecie.
Sam opowiadam się za pewnym zaostrzeniem obecnie istniejących przepisów i wykluczeniem z listy "nieuleczalnych przypadków zasługujących na usunięcie" przynajmniej dzieci z podejrzeniem zespołu Downa, daleki jestem jednak od bagatelizowania C zarnego protestu. Nie uważam, by dziesiątki, a może nawet setki tysięcy kobiet, które nie poszły do pracy, wyszły na manifestacje, czy choćby przyszły do pracy ubrane na czarno należały do jakiejś oszalałej sekty aborcjonistek. Wierzę, że znaczna większość z nich nigdy by się na aborcję nie zdecydowała. Chcą jednak, by „w razie czego” mogły być heroiczne z własnej woli, a nie pod przymusem. I by - także „w razie czego” - mogły heroiczne nie być.
Podobnie rozumiem - i w większości podzielam - opinie tych, dla których każde zabite dziecko to o jedno za dużo. I rozumiem, że spokojne przyglądanie się skutkom aborcyjnego kompromisu, który dla nich żadnym kompromisem nie jest, przychodzi im z coraz większym trudem. Mam wrażenie, że dla dobra sprawy te dwie strony powinny zacząć ze sobą rozmawiać zamiast udawać dłużej, że tej drugiej strony nie ma.
Najgorsze w obecnej sytuacji jest to, że niemal całą publiczną przestrzenią dyskusji zawładnęły w tych dniach opinie skrajne. I dlatego nad większością haseł, pod którymi panie w poniedziałek demonstrowały, jaki i istotną częścią komentarzy z przeciwnej protestom strony, najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia.
To, że antyaborcyjna ofensywa Episkopatu Polski i środowisk pro-life będzie dla Prawa i Sprawiedliwości problemem, można było przewidywać od początku. By się nie powtarzać, odsyłam zainteresowanych do swojego tekstu z marca tego roku. Skoro jednak sytuacja doszła do obecnego stanu, w interesie większości z nas jest szukanie porozumienia, które pozwoli nam nie oszaleć. Fakt, że rozumiem pragnienie osób na serio religijnych, by w sprawach fundamentalnych dawać świadectwo swym przekonaniom i temu, co uważają za słuszne, nie oznacza, że uznaję ten sposób za najbardziej skuteczny. Musimy w Polsce znaleźć miejsce dla nas wszystkich, a starając się, by niemal wszystkie poczęte dzieci mogły się bezpiecznie urodzić, musimy stworzyć przestrzeń do jakiegoś, mniej lub bardziej doskonałego, ale porozumienia. Przeforsowanie projektu obywatelskiego w obecnej postaci, choć nie przewiduje on w istocie karania kobiet, nie ograniczy też możliwości badań prenatalnych i zabiegów ratujących życie dzieci jeszcze w łonie matki, wydaje mi się obecnie niemożliwe.
Tytułowe, wulgarne hasło, które padło w odpowiedzi na pytanie reportera o to, jakie są w tym wszystkim prawa dziecka, pokazuje największy problem tej dyskusji. Lewactwo - i powtórzę to raz jeszcze - lewactwo zdołało wdrukować znacznej liczbie kobiet wrażenie, że o aborcji można mówić nie wspominając ani razu o dziecku. Rzesze wykształconych - mniej lub bardziej - i z całą pewnością w swojej opinii nowoczesnych mieszkańców - i mieszkanek - Europy, czy Ameryki Północnej uważają za normalne, że w XXI wieku nie da się określić, od którego momentu zaczyna się życie. Proszę państwa, dajcie spokój, twierdzenie, że życie nie zaczyna się w chwili poczęcia tylko jakoś tam w pewnym, wybranym i korzystnym w danym przypadku momencie, jest po prostu głupie. Mimo wielkich starań proaborcyjnych środowisk nie da się wygumkować oczywistej prawdy, że człowiek jest człowiekiem od samego początku. I obowiązkiem matki, ojca i całego ich otoczenia jest wsparcie go, by cały drzemiący w nim potencjał mógł wykorzystać. A więc przede wszystkim mógł się urodzić. Zrozumiem jeszcze, jeśli ktoś będzie utrzymywał, że istotny jest moment zagnieżdżenia zarodka w organizmie matki, ale osobiście uważam, że racje mają ci, którzy związanej z taką interpretacją możliwości stosowania środków wczesnoporonnych się sprzeciwiają. No chyba, że doszło do gwałtu...
Wbrew pozorom, przestrzeń do dyskusji tu jednak jest, a podjęcie jej na poważnym poziomie byłaby prawdopodobnie także najlepszą możliwą formą edukacji seksualnej. I to nie wciskanej dzieciom do szkół na siłę. To, że inicjatorkom protestów, autorkom niektórych, żenujących haseł wcale na tym nie zależy, to trudno. Ich narracji, że nie można dyskutować o dziecku, bo przecież "nie ma tam żadnego dziecka", nie musimy dać sobie nadal narzucać.
I jeszcze jedno. Pracom nad projektem ustawy ograniczającej możliwość aborcji z powodów eugenicznych MUSZĄ towarzyszyć działania na rzecz pomocy dla osób wychowujących niepełnosprawne dzieci dziś i tych, którzy będą je wychowywać w przyszłości. Jeśli jako społeczeństwo chcemy mieć w tej sprawie czystsze sumienie, musimy znaleźć na to odpowiednie, nie symboliczne, środki. Dopiero wtedy taka zmiana podejścia do ochrony życia stanie się pełnym wyrazem naszej dojrzałości i człowieczeństwa. Moim zdaniem warto.