W dzień Święta Niepodległości wypada pisać o naszej wspólnej historii i teraźniejszości, wypada szukać myśli i idei, które mają na nasze postrzeganie niepodległości wpływ. Taki też miałem pomysł. Ale ten pomysł, nie przesadnie optymistyczny zresztą, może poczekać, a nawet musi poczekać. Nie sposób dziś bowiem nie odnieść się do innego elementu historii, który także na naszą teraźniejszość wpływa. Niestety. Mam na myśli raport dotyczący działań i zaniechań Watykanu wobec seksualnych nadużyć i przestępstw byłego już amerykańskiego kardynała Theodore'a McCarricka. Tak się bowiem składa, że McCarricka znam osobiście.
Raport, który od wczoraj obiegł już dosłownie cały świat stwierdza jeden, kluczowy dla nas, Polaków fakt. Polski papież, Święty Jan Paweł II wiedział o podejrzeniach dotyczących arcybiskupa McCarricka zanim powołał go na stanowisko metropolity Waszyngtonu i mianował kardynałem. Wszystko wskazuje na to, że papież, być może pod wpływem listu McCarricka adresowanego do jego sekretarza biskupa Stanisława Dziwisza, uwierzył, że zarzuty są bezpodstawne. Ten fakt jest kluczowy także dla nas w Polsce dlatego, że do tej pory wielu z nas chciało wierzyć, że papież w ogóle o niczym nie wiedział. Ta hipoteza wczoraj upadła.
Według opublikowanych dokumentów, gdy pod koniec lat 90-tych pojawiła się sprawa kandydatury McCarricka na wysokie stanowisko w strukturach amerykańskiego Kościoła katolickiego, do Jana Pawła II dotarły informacje, które skłoniły go do zablokowania nominacji. McCarrick nie został więc metropolitą ani w Chicago, ani w Nowym Jorku, ani początkowo w Waszyngtonie. Papież zarządził przy tym rodzaj śledztwa, w którym zasięgnięto między innymi opinii czterech biskupów ze stanu New Jersey, gdzie do tych nieprawidłowości miało dochodzić. Podejrzenia dotyczące pedofilii z wcześniejszych lat były wtedy jeszcze dość mgliste, kluczowe znaczenie miały doniesienia o dziwnym zwyczaju zapraszania do swych rezydencji młodych seminarzystów i... sypiania z nimi w jednym łóżku. Raport Watykanu stwierdza teraz, że trzech z czterech biskupów udzieliło w tej sprawie nieprawdziwych i niepełnych wyjaśnień, z których nie wynikało, że owo sypianie z młodymi mężczyznami miało seksualny charakter.
Raport stwierdza, że wyniki tego śledztwa przyczyniły się do zmiany stanowiska Jana Pawła II, decydujące znaczenie mógł mieć jednak osobisty list McCarricka do biskupa Stanisława Dziwisza, który papież za jego pośrednictwem otrzymał. Raport przyznaje, że w związku z ograniczonym zakresem wcześniejszych dochodzeń w tej sprawie, w tamtej chwili do Watykanu nie dotarły jeszcze żadne bezpośrednie skargi od poszkodowanych osób. Jan Paweł II osobiście znał McCarricka od lat 70-tych, najwyraźniej wtedy, latem 2000 roku uwierzył w jego zaprzeczenia i uznał zarzuty za niewiarygodne. Raport zwraca uwagę, że papież mógł tak pomyśleć ze względu na doświadczenia Kościoła w Polsce, gdzie próby skompromitowania biskupów przez władze komunistyczne nie należały do rzadkości. My sami doskonale wiemy, że owszem papież mógł tak myśleć. Niedawny przykład australijskiego kardynała George’a Pella pokazuje też, że owszem, nieprawdziwe oskarżenia się zdarzają. To nie zmienia jednak faktu, że wtedy Jan Paweł II popełnił poważny błąd, wykazał się - jak lubi się w Kościele mówić - nieroztropnością, może naiwnością.
I tak Theodore McCarrick w listopadzie 2000 roku został metropolitą Waszyngtonu, objął jedno z najbardziej prestiżowych stanowisk w Kościele w USA. W marcu roku 2001 został kardynałem. Miesiąc później miałem okazję rozmawiać z nim po raz pierwszy. Było to przy okazji otwarcia w Waszyngtonie... Centrum Kulturalnego im. Jana Pawła II. McCarrick był wtedy prawdziwą gwiazdą, na uroczystość przybyła śmietanka amerykańskiej stolicy z prezydentem Georgem W. Bushem na czele. Wspominam wywiad, którego mi ówczesny kardynał udzielił, bo odebrałem go jako... niezwykle życzliwego, otwartego, sympatycznego człowieka, zapatrzonego w papieża Polaka. Tak to działało. Był tak bardzo przekonujący, że kiedy na początku 2002 roku za sprawą dziennikarzy "The Boston Globe" ujawniono skandal pedofilski w Archidiecezji w Bostonie, od razu przyszło mi do głowy, by to do niego zadzwonić po komentarz. Wydawał się prawdziwym autorytetem. Do rozmowy ostatecznie nie doszło, w czasie po zamachach na World Trade Center wszyscy koncentrowaliśmy się głównie na wojnie z terroryzmem.
Ostatni raz widziałem McCarricka w kwietniu 2005 roku, dzień przed śmiercią Jana Pawła II. Wraz z dużą grupą amerykańskich dziennikarzy przechwyciliśmy go przed katedrą w Waszyngtonie, by zapytać o zdrowie papieża. Już wtedy docierały z Rzymu doniesienia o tym, że jest bardzo źle, wszyscy uważali McCarricka za bliskiego papieżowi, pytanie właśnie jego wydawało się - nie tylko mnie - jak najbardziej uzasadnione. Umiał sprawiać naprawdę świetne wrażenie. Potem miał już mniej szczęścia. Papież Benedykt XVI początkowo przedłużył mu misję w Waszyngtonie, ale po wyjściu na jaw kolejnych faktów zmusił go do odejścia po Wielkanocy 2006 roku. Raport wskazuje, że przez kilka lat nie bardzo wiedziano, co z nim zrobić, sugerowano mu tylko, by ograniczył swoją aktywność, co on generalnie ignorował. Nie inaczej było na początku pontyfikatu Franciszka, McCarricka zostawiono wtedy w spokoju, zdaniem niektórych nawet odzyskiwał wtedy wpływy. W amerykańskich komentarzach pojawia się opinia, że raport szerokim łukiem omija tu temat legendarnych zdolności kardynała do gromadzenia i dystrybucji kościelnych funduszy.
Wszystko odmieniło się w lipcu 2017 roku, kiedy do Archidiecezji Nowego Jorku dotarły informacje o molestowaniu osoby niepełnoletniej jeszcze w latach 70-tych. Te uznano za wiarygodne. Tym razem lawina ruszyła. Rok później McCarrick przestał być kardynałem, a Kościół zesłał go na prowincję, do klasztoru Kapucynów w małym miasteczku Victoria w stanie Kansas, cztery godziny jazdy od najbliższego dużego miasta. Gdy wyrzucono go też ze stanu kapłaństwa, miał zaproponować, że będzie pokrywał koszty pobytu z własnej kieszeni, ale klasztor uznał, że ze względów miłosierdzia pieniędzy od niego nie weźmie. Odwiedziła go tam rok temu dziennikarka "The New York Timesa" Ruth Graham, której powiedział, że nie przypomina sobie, by coś złego zrobił. "Nie jestem tak zły, jak mnie malują" zapewniał, wskazując, że osoby, które go oskarżają były nakłanianie do tego przez jego "wrogów".
Co z tej sprawy dla nas wszystkich wynika? Myślę, że musimy się oswoić z myślą, że Jan Paweł II wiedział o podejrzeniach, podjął działania wyjaśniające, ale potem uznał oskarżenia za niewiarygodne i ostatecznie McCarricka awansował. Ci, którzy papieża cenią będą usprawiedliwiać go wiekiem i doświadczeniami życia w komunistycznym kraju, ci, którzy kwestionują jego wielkość przypiszą mu współodpowiedzialność za tuszowanie nieprawidłowości w Kościele katolickim. W tym sensie raport Watykanu otwiera nowy rozdział w myśleniu o pontyfikacie Jana Pawła II. Sam osobiście nie sądzę, by był w stanie podkopać jego autorytet, zbyt wielu ludzi na świecie mogło papieża zobaczyć, posłuchać, zbyt wiele wiedzą o tym, za czym się opowiadał, przeciw czemu występował. Nie można jednak udawać, że raportu nie ma i - powtórzę - wskazuje on na to, że papież popełnił błąd. Bądźmy tylko precyzyjni, raport stanowi, że Jan Paweł II wiedział o podejrzeniach wobec McCarricka, nie o jego rzeczywistej winie.
Czy papież zaufał McCarrickowi ze względu na długoletnią znajomość, czy pod wpływem jego skierowanego do biskupa Dziwisza listu, czy wreszcie stało się coś jeszcze - nie wiemy. To akurat może wyjaśnić tylko obecny kardynał Stanisław Dziwisz. I tu niestety zgadzam się z opinią tych, którzy uważają, że kardynał swoją postawą papieża po prostu zdradził. I niestety uważam też, że tę zdradę można przypisać również innym hierarchom nad Wisłą, którzy od 20 lat nie zrobili nic, by z narastającym problemem tuszowania pedofilii rozprawić się raz na zawsze. Przypadki pedofilii niestety zdarzają się w Kościele tak, jak zdarzają się w innych środowiskach. Mechanizm tuszowania tych przestępstw w Kościele boli jednak najbardziej. Podobnie, jak uwikłanie niektórych księży i biskupów we współpracę z bezpieką. Kościół w Polsce, po śmierci papieża świadomie zablokował próby lustracji, kardynał Dziwisz przez swoje działania wobec próbującego przebić mur milczenia księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego stał się tu jednym z kluczowych symboli. To przynosi opłakane skutki. I to trzeba jak najszybciej zmienić.