Dziś trudno już nawet opisać, jak pozytywne emocje, jak wielkie nadzieje 30 lat temu towarzyszyły zwykłym ludziom w związku z obradami Okrągłego Stołu. Po latach zastąpiło je u wielu z nas rozczarowanie na myśl, że to wszystko odbyło się na niby. Że przy owym stole odegrano swoisty teatrzyk, a strony dogadały się wcześniej. Lata III RP znaczone są kolejnymi datami potwierdzającymi, że karty, którymi grano ze społeczeństwem były mocno znaczone. Wtedy, w 1989 roku społeczeństwo okazało się bardziej dojrzałe, niż niektórzy jego reprezentanci. 4 czerwca dało szansę na rzeczywiście radykalną zmianę. Ta szansa nie została w pełni wykorzystana.

Myślę, że gdybyśmy byli w stanie odtworzyć to, na co wtedy liczyliśmy, o czym ośmielaliśmy się marzyć, bylibyśmy owszem zdumieni tym, jak wiele po latach faktycznie udało się osiągnąć. Wtedy jeszcze nie marzyliśmy o NATO i Unii Europejskiej. Zależało nam na tym, by w sklepach można było coś kupić, by można było zabrać paszport i zobaczyć świat, by wreszcie skończyły się podłość i kłamstwo. Późniejszy rozwój wypadków dał nam pod pewnymi względami dużo więcej, niż nam się marzyło, nie dał nam jednak pełnej prawdy i równych szans. Po latach nie przestaje się to na nas mścić. Ówczesny układ z postkomuną i zapamiętałość z jaką część ówczesnych solidarnościowych elit postanowiła go bronić i broni go nadal, kładzie się głębokim cieniem na naszym politycznym i społecznym życiu do dziś. I podejrzewam, że kłaść będzie się jeszcze długo.

To, co społeczeństwo myślało wtedy o "kierowniczej sile narodu" wyraziło się w wyniku wyborów. Dotychczasowa władza została wycięta w pień. Ale fenomen ówczesnej "Solidarności" polegał na tym, że ludzie nie szykowali więzień dla partyjnych sekretarzy, nie domagali się wielkiej zemsty. Czym innym było jednak pokojowe przejęcie władzy bez czystek i rozliczeń, a czym innym faktyczne pozostawienie jej w rękach ludzi poprzedniego systemu, choćby z drugiego szeregu. Ta różnica miała kluczowe znaczenie dla tego, co zdarzyło się potem. Okrągłostołowy układ stanął u podstaw konfliktu, który przez całą III RP nas toczy i którego końca nie widać.

 

Ówcześni prominentni PZPR-owcy czy SB-cy nie byli tylko oportunistami, którzy na jakimś etapie sprzedali się poprzedniemu systemowi. Byli też ludźmi, którzy w ten właśnie sposób wyprzedzili innych, często zdolniejszych i uczciwszych. Zagwarantowanie nomenklaturze pierwszeństwa w dostępie do nowotworzonych struktur demokratycznego już państwa, nie mówiąc już o dostępie do majątku, musiało sprawić, że jakość owych struktur będzie mizerna, a zasady, jakimi będą się kierować, wątpliwe. Jeśli mamy pretensje do tego, jak nasz kraj jest zorganizowany, jak nasze państwo działa, miejmy tego świadomość. Dekomunizacja i lustracja nie miały być narzędziem represji, lecz zabezpieczeniem młodego państwa przed upiorami przeszłości. Ich brak pozwolił tym upiorom przetrwać.

30 lat III RP to dla Polaków bardzo różne doświadczenia. Wielu z nas się udało. Albo w miarę udało. Nie dziwmy się jednak, że wielu z tych, którzy byli w tamtej "Solidarności", a którym transformacja odebrała miejsca pracy, których skazała na niedostatek, żałowało potem, że w ogóle do niej doszło. Zapewne część z nich już parę lat później głosowała na lewicę, a potem wybrała na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Upojone liberalizmem postsolidarnościowe i postkomunistyczne elity nie miały dla nich jednak zrozumienia. I nadal nie mają.

Patrząc na naszą współczesną szamotaninę nie mam najmniejszych wątpliwości, że grzech pierworodny Okrągłego Stołu jest jej kluczowa przyczyną. To on skleił na stałe środowiska z PZPR i tajnych służb z częścią "Solidarności", sprawił, że dla tych drugich dawni koledzy z podziemia, czy styropianu, jeśli tylko nie podzielali entuzjazmu dla kompromisu, stali się obcy, a nawet wrodzy. Najnowsza Koalicja Europejska z Leszkiem Millerem i Włodzimierzem Cimoszewiczem jest tego kolejnym dowodem.

W III RP okazało się, że nie tylko za zbrodnie stalinizmu, roku 1970 czy stanu wojennego nikt siedzieć nie pójdzie, ale nawet ich historyczna krytyka jest niemile widziana. I tępiona. Kompromis z postkomuną roku 1989, jak się okazało, miał rozciągać dla nich amnestię na całą naszą powojenną historię. Postkomuna przechowana wszystko jedno gdzie, w mediach, na uczelniach, w sądach, w polityce czy w biznesie nie ustąpi bowiem ani na krok. Ani w sprawie Żołnierzy Wyklętych, ani w sprawie TW Bolka, ani w sprawie pułkownika Ryszarda Kuklińskiego.

Na Okrągły Stół patrzę po latach już bez emocji. Nie jestem już nawet zły na to, że daliśmy się wykolegować z praw autorskich do owego przełomu i jako symbol jesieni ludów wdrukował się światu obraz upadku berlińskiego muru. Nic, tylko się uczyć, jak umiejętnie sterując historyczną narracją realizować swoje narodowe interesy.

Część z nas uważa, że Okrągły Stół to fundament naszej demokracji. Druga część jest przekonana, że to co najwyżej stół z powyłamywanymi nogami, chwiejny fundament ułomnej III RP, na którym silnej i sprawiedliwej Rzeczypospolitej zbudować się nie da. Ja akurat uważam, że jako społeczeństwo mamy przynajmniej powody do dumy z samego 4 czerwca, zachowaliśmy się wtedy bardzo dojrzale. Przez chwilę byliśmy naprawdę zjednoczeni. To, co stało się potem, sprawiło jednak, że 30. rocznicę tamtych wyborów będziemy świętować osobno. I każda ze stron będzie świętować co innego...