Mało co pokazuje naszą osobistą prowincjonalność myślenia tak wyraźnie, jak fala rozdzierania szat po rezygnacji z zakupu śmigłowców Caracal. Chór komentatorów, wyraźnie zatroskanych przede wszystkim o dobre samopoczucie Francuzów nie może lub nie chce dostrzec, jak bardzo sami sobie owym darciem szkodzimy. I to niezależnie od tego, czy Caracale są dobre czy złe, a kontrakt wart był podpisania, czy wyrzucenia do kosza.
Podobnie jak większość wypowiadających się w tej sprawie osób, nie jestem specjalistą od wojskowych śmigłowców, ani offsetu,. Jeśli coś wiem, to fakt, że nikt nie będzie nas szanował, jeśli sami się nie szanujemy. Nie trzeba szkła powiększającego, by dostrzec, że w nas samych, owego szacunku do nas samych w tej chwili praktycznie nie ma. W tej sprawie kolejny raz wyraźnie to widać. Osoby niemal tatuujące sobie na czole hasło "je suis Caracal" w polemice między własnym rządem a zagranicznym koncernem ustawiają się z góry w kontrze do rządu nie dlatego, że coś więcej wiedzą, ale dlatego, że nie cierpią PiS-u. W tej sprawie, i szczególnie w niej, przynosi to więcej szkody, niż pożytku.
Co do zasady rozumiem antyrządowe nastawienie mediów. Szczerze mówiąc, daleko posunięty sceptycyzm wobec poczynań aktualnie rządzących powinien być absolutnie oczywistym instynktem każdego dziennikarza, który faktycznie chce realizować służebną wobec obywateli misję. Rozumiem też, że przez osiem lat rządów PO-PSL wielu z nas zatęskniło za swobodą krytykowania rządzących tak bardzo, że teraz - po zmianie - postanowili pójść na całość. Są jednak dziedziny, wśród nich polityka zagraniczna i obronność przede wszystkim, gdzie w szale niechęci do rządzących dobrze jednak odliczyć do 10-ciu.
Rząd Beaty Szydło jest dla niektórych zły niezależnie od tego, czy realizuje obietnice wyborcze, czy ich nie realizuje, zbiera od znaczącej części mediów cięgi niezależnie, czy jego propozycje są dobre czy złe, ma złą prasę bez względu na to, czy wychodzi z dobrym pomysłem, czy plącze się o własne nogi wycofując ze złego. W tym stanie ani kontrola rządu, ani rzeczywiste informowanie opinii publicznej o jego działaniach nie jest możliwe. Obywatele podzieleni według partyjnych linii albo przyjmują tylko odpowiadający im przekaz, albo odwracają się plecami. To, gdzie leży prawda, nie ma znaczenia.
Pomijam tych, którym zarzuca się - słusznie lub nie - że w sprawie Caracali mają jakiś interes, to mnie w tej chwili nie interesuje. Chodzi mi o tych z nas, uczestniczących w publicznej debacie, którzy interesu nie mają, chcieliby tylko, by z tej kolejnej awantury, nasz kraj wyszedł wzmocniony. By tak się stało rząd musi przeanalizować decyzje poprzedników i podjąć decyzje, co dalej. My zaś mamy obowiązek kontrolować, czy to co zrobi ma sens. Jeśli warto się czegoś przy tej okazji uczyć od innych, to żelaznego trzymania się narodowego interesu. Ponad podziałami. Jeśli powinniśmy coś od Francuzów zaimportować, natychmiast i z wolnej ręki, to właśnie to.