Był taki czas, kiedy z wielką sympatią odnosiłem się do wszelkich ruchów anarchistycznych, kontestujących "burżuazyjny" porządek społeczny. Rozczarowanie "nudną" rzeczywistością "strasznych mieszczan" popychało mnie ku wszelkim szalonym outsiderom, zwanym z angielska "freakami" . Asocjacje związane z tym określeniem zmierzają do drugiej połowy lat 60., kiedy hipisowska rewolta przetaczała się przez powojenny świat "bezpiecznej konsumpcji i "małej stabilizacji". Kontrkultura jak tajfun pustoszyła glob, w żywiołowym dziele zniszczenia wymiatając młodych ludzi z tradycyjnych domów, kościołów, szkół i uniwersytetów.
Po dawnej, klarownej fascynacji pozostały we mnie fusy i farfocle. Ekstatyczne rytuały kolorowych trybalistycznych hord wywoływały we mnie nieznośny moralny katzenjammer. Rozpusta wolnej miłości rodziła pytania o granice ludzkiego upodlenia. Freakowska ferajna męczyła mnie swoją masową głupotą, efektem przewidywalnej do bólu psychologii tłumów. Estetyka "odjazdu", odpływania z głównego nurtu, powielana w milionach niemal identycznych egzemplarzy, nudziła mnie i drażniła formalistycznym konformizmem. Konserwatyzm - paradoksalnie - stawał się dla mnie atrakcyjny jako idea prawdziwej zmiany, ostoja oryginalności, wyraz autentycznej odwagi. Cywilizowany świat, wielowiekowa tradycja, instytucjonalny ład, tradycyjna hierarchia wartości zaświeciły nowym blaskiem jak prawdziwe złoto wśród fałszywych błyskotek z tombaku. Jednak sentyment do epoki "buntu i naporu" wciąż we mnie pozostał. Interesuję się nadal przejawami utopijnego światopoglądu, śledzę z uwagą psychodeliczne dzieła muzyków i malarzy, uczę się chętnie o przeszłych próbach tworzenia idealnych społeczeństw, dlatego tak łapczywie chwyciłem w dłonie wydaną w Polsce powieść Lauren Groff pt. "Arkadia", a że jak na narkotycznym rauszu nie mogłem się oderwać od innego powieściowego tomu Amerykanki zatytułowanego "Fatum i Furia", poczytałem sobie za ogromny zaszczyt możliwość przeprowadzenia wywiadu z Autorką- dzięki wydawnictwu "Znak", za co serdecznie dziękuję tej krakowskiej oficynie.
Bogdan Zalewski: Lauren Groff - znakomita amerykańska pisarka- jest naszym dzisiejszym gościem. Witamy w polskim radiu RMF FM.
Lauren Groff: Cieszę się, że tu jestem. Dziękuję.
Przeczytałem ostatnio dwie pani powieści. Pierwsza nosi tytuł "Arkadia", a druga "Fatum i furia". Jestem pod głębokim wrażeniem ich tematyki i formy. Mam na myśli fascynujące idee, niemal muzyczną strukturę i oryginalny język, tak złożony i zmysłowy. Czy pani zastanawia się w jakich proporcjach jest to sprawa pani talentu z jednej strony i ciężkiej pracy z drugiej?
Jest pan dla mnie tak miły, dziękuję! Dziękuję za komplementy, one są naprawdę sympatyczne. Wie pan, ja zwykle wstaję każdego dnia i staram się, jak mogę, żeby znaleźć odpowiednią muzyczną formę dla historii, którą pragnę przedstawić. Przeważnie kilka lat zajmuje mi odkrycie odpowiedniej opowieści oraz sposobu jej opowiedzenia.
Na początku porozmawiajmy o "Arkadii". Nasi czytelnicy w Polsce mogą już kupić tę powieść. Greckie słowo "Arkadia" odnosi się do wizji harmonii z naturą. Czy pani mogłaby mi zdradzić, co ono oznacza dla pani?
Oczywiście. Uwielbiam pojęcie Arkadii jako swego rodzaju utopijnej idei. Kiedy myślałam o tej książce, zaczęłam się zastanawiać w jaki sposób Tomasz Morus stworzył swoją "Utopię" . To greckie słowo jest dwuznaczne, oznacza jednocześnie "nieistniejące miejsce", jak i "jakiekolwiek miejsce". Uwielbiam, jak te dwa pojęcia krzyżują się ze sobą. To może być zarówno niemożliwa rzeczywistość, jak również coś, o czym można marzyć. Gdy pisałam tę powieść, byłam w ciąży z moim pierwszym synem, a potem urodziłam go. Biłam się wtedy z myślami, zastanawiałam się nad moralnym aspektem sprowadzania dziecka do bardzo trudnego i coraz bardziej niebezpiecznego świata. Książka jest rodzajem pełnego miłości listu do moich dzieci, w którym zdaję się mówić: "Nie wiemy, co przyniesie przyszłość, nie wiemy, czy nasze dzieci zgodziłyby się na cierpienie, ale jest coś pięknego w próbie wykreowania czegoś nowego, w staraniach by stworzyć lepszy świat."
Była pani w ciąży. A teraz jest pani żoną i matką dwóch synów. Jak pani jest w stanie dzielić swój czas na pracę twórczą i obowiązki rodzinne?
Od samego początku zdawałam sobie sprawę, że jeśli mam być poważną pisarką, muszę pracować od ośmiu do dziesięciu godzin dziennie. Jeszcze zanim mój syn się urodził, miesiąc wcześniej, zatrudniłam opiekunkę do dziecka, która przychodziła do mnie do domu i siedziała sobie, bo jeszcze nie było maleństwa, którym mogła by się zajmować. Tak więc bardzo uczciwie posegregowałam swoje życie i pracę. Nie widzę się z moimi dziećmi rano, kiedy od razu przystępuję do pisania i nie widzę się z nimi aż do ich powrotu ze szkoły do domu po południu. A potem już jestem dla nich matką i robię wszystko, co trzeba zrobić. Chodzi o uczciwe podejście do obowiązków oraz o to, żeby te dwie strony mego życia nie zlewały się ze sobą.
Wróćmy do pani powieści. Jest tam taki ikoniczny motyw, który mnie fascynuje. To cytat z Nicolasa Poussina , sławnego malarza francuskiego baroku. Mam na myśli jego obraz "Et in Arcadia ego". Przywódca opisanej przez panią hipisowskiej utopii, zwany Rączką, krzyczy: "Żadnych ego w Arkadii!". Dlaczego?
(Śmiech.) Kocham ten obraz Poussina "Et in Arcadia ego". On jest tak fascynującym malarzem! Tak się składa, że właśnie spoglądam na tę reprodukcję, kiedy z panem rozmawiam. Lubię ten obraz, bo "Et in Arcadia ego" znaczy po łacinie "Nawet w Arkadii jestem ja". I te słowa wypowiada Śmierć. Tak więc nawet w tym, co doskonałe, mieszka śmierć.
To bardzo interesujące, bo skoro ego to śmierć, słowa Rączki znaczą "Żadnej śmierci w Arcadii"!
To prawda. Ale przecież jest śmierć, nawet w Arkadii. Tak! Tak! Nie ma niczego takiego jak doskonałość. To jest fascynujące, że można starać się ze wszystkich sił dążyć do idealnego stanu, wiedząc, że on nie istnieje i mając z tego powodu dysonans poznawczy. To interesujące, że dotyczy to każdego twórczego przedsięwzięcia, jakiegokolwiek aktu kreacji, czy to są narodziny dziecka czy stworzenie dzieła sztuki. Mój książkowy bohater -Rączka- jest osobą, która w rzeczywistości dużo wie. On przestudiował utopijne eksperymenty z przeszłości. Amerykański optymizm wypłynął na powierzchnię w postaci prób stworzenia małych eksperymentalnych utopii. Weźmy na przykład "Brook Farm" , stworzoną przez ruch transcendentalistów , albo miejsce zwane "Oneida" . Mieliśmy tak wiele tego typu eksperymentów.
Innym ośrodkiem była na przykład "The Farm" .
O, tak! "The Farm"! Wprost uwielbiam "The Farm". To fascynujące, cudowne miejsce. Może pan sam je odwiedzić, pojechać tam, jeśli pan chce.
Porozmawiajmy o innych eksperymentach. Mam na myśli to, że Arkadia jest synonimem słowa "raj". A co ze "sztucznymi rajami" w pani powieści? Hipisowscy bohaterowie palą nie tylko marihuanę - "zioło", "trawkę". Oni zażywają LSD . Kluczowa scena w Arkadii rozgrywa się kiedy główny protagonista Lutek Stone jest "stoned" czyli na strasznym "haju" pod wpływem "kwasu".
(Śmiech.)
Przeżył "bad trip" , "strasznego doła". Czy to jest inna, ciemna, piekielna strona Arkadii?
Każdy rodzaj Arkadii zawsze ma swoją infernalną stronę. Myślę, że częścią dorastania jest uświadomienie sobie, że świat jest głęboko wadliwy. I właśnie ten moment, narkotyczna "podróż" po LSD był chwilą, kiedy Lutek ujrzał, że świat jest bardziej skomplikowany, niż mu się do tej pory wydawało. Zaczął odczuwać podskórne napięcie. To było dla niego okropne przeżycie, ale z drugiej strony było tak, jakby bogowie zdarli mu zasłonę sprzed oczu, aby mógł widzieć wyraźniej.
Obejrzałem ostatnio na YouTube niesamowicie interesujący "Wieczór autorski Lauren Groff" na Uniwersytecie Wilmington. To było spotkanie na temat "Arkadii". Powiedziała tam pani, że to co panią najbardziej ciekawiło, to co było dla pani pierwszym impulsem do napisania tej powieści była idea "szczęścia" i "nieszczęścia". Czy możliwe jest dla pani, dla jakiegokolwiek człowieka, osiągnięcie pełni szczęścia?
Och, chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Nie wiem, proszę pana. Myślę, że prawdopodobnie jest możliwe dla kogoś na świecie osiągnięcie prawdziwego szczęścia. Wiele myślałam o niesamowitym opowiadaniu Antoniego Czechowa , zatytułowanym "Agrest", które moim zdaniem w dużej mierze traktuje o tym, co to znaczy być szczęśliwym. Nie wiem, czy szczęście to coś, co może towarzyszyć naszemu życiu przez cały czas. Ale na pewno zdarza się większości z nas w pewnych sytuacjach.
A co jeśli chodzi o szczęście w małżeństwie, szczęśliwe pożycie żony i męża?
Słusznie! Małżeństwo to w dużej mierze utopijna idea. Wiele w nim marnotrawstwa. Jeśli każdego dnia spodziewasz się totalnego i perfekcyjnego szczęścia w każdym aspekcie, spotka się rozczarowanie. Jednak dojrzewanie do partnerstwa, małżeństwa, a nawet do przyjaźni, wymaga zrozumienia, że druga osoba może cię rozczarować, a ty ją, że rozczarujecie się sobą wzajemnie. Może powinien być jakiś pokój, w którym pokonywałoby się to rozczarowanie, aby się potem lepiej starać.
Nakreśliła pani bardzo pesymistyczny obraz małżeństwa w "Fatum i furii". A jak to jest w pani prywatnym życiu? Proszę mi wybaczyć to pytanie.
Och, wszystko jest w porządku! Tak właściwie, to ja inaczej odczytuję przesłanie powieści. Nie jest to dla mnie pesymistyczna wizja. Jednak pańska interpretacja jest znacznie ważniejsza od mojej. Mój pogląd na jej temat nie ma znaczenia takiego jak odbiór czytelników. Jednak mogłabym powiedzieć, że mój obraz małżeństwa bohaterów jest perwersyjnie optymistyczny.
O, to bardzo interesujące!
Ponieważ człowiek kompletnie nie zna tej drugiej osoby. Zresztą dzielenie się wszystkim ze swoim partnerem uważam za absolutnie destrukcyjne. Po to, by stać się człowiekiem -zarówno żyjącym w związku, jak i pozostającym samotną jednostką- musisz mieć tajemnice. To nie muszą być głębokie, mroczne sekrety jak w mojej książce, ale to mogą być traumy, niegojące się rany.
Bardzo dziękuję za wywiad. Wielkie dzięki.
To ja dziękuję. Do widzenia.