A jednak przewidywalność bywa zaskakująca! Norweg Jon Fosse - przewidywany kandydat (pierwsze miejsce w tegorocznych zakładach bukmacherskich) - został laureatem literackiej nagrody Nobla za 2023 r. Akademia Szwedzka zrobiła nam niespodziankę i uhonorowała tym razem pisarza "spodziewanego" i to od wielu lat.
Ironizuję, ale ci, którzy śledzili wcześniejsze wybory akademików, zgodzą się ze mną, że najczęściej fundowali nam różne siurpryzy. Zaskoczenie w ich przypadku bywa dwojakiego rodzaju: albo doceniają autorów, o których istnieniu wie tylko wąska grupa literaturoznawców, albo - dla kontrastu - obdarzają prestiżem kogoś oczywistego, kto nie wymaga dodatkowej promocji, bo od lat jest masowo na świecie czytany. Choć trzeba przyznać, że zainkasowanie ogromnej sumy nie robi większej różnicy: na pewno raduje tak samo egzotycznych twórców, znanych niemal wyłącznie w ich zakątkach globu, jak i globalne literackie gwiazdy, których książki błyszczą okładkami we wszystkich księgarskich witrynach świata. Użyję niesalonowego, kolokwialnego powiedzenia: 11 milionów koron szwedzkich ( 4 miliony 270 tysięcy złotych) piechotą nie chodzi.
Do wiedzy o Jonie Fossem dochodziłem stopniowo. Jego dramaty czytałem od lat - najpierw jego poszczególne teksty przeznaczone na scenę publikowane w przekładach na język polski w magazynie "Dialog". Zebrano je potem w książce, którą pożyczałem z krakowskiej biblioteki przy ulicy Rajskiej. Przed ogłoszeniem nagrody ten tom Inny Ktoś zabrał z wypożyczalni. I nie był to (chyba) mój Sobowtór (Doppelgänger, o którym za chwilę, bo to ważny motyw w twórczości Jona Fossego). Podejrzewam, że noblowskich maniaków podobnych do mnie jest więcej, więc i księgarnie w ostatnim czasie musiały przeżywać wzrost zakupów nowego tomu Norwega, tym razem prozatorskiego pt. "Drugie imię. Septologia 1-2"). Zanurzyłem się w tę opowieść przedwczoraj na kanapie w newsroomie RMF FM. Powyżej macie zamgloną fotkę, utrwalony moment lekturowy. To jak zamarznięta rzeka czasu. Kolejny etap. Już u Fossego płynie zimny, ciemny nurt narracji.
W najbliższym czasie ta książka (raz zachwycająca mnie malarskimi z ducha impresjami, a raz rozczarowująca mistycyzującą otoczką, magią opartą na fałszywych odczytaniach Ewangelii, nielogicznymi dla mnie wywodami na temat katolickich dogmatów; bo dla mnie jest logika w religii Jezusa Chrystusa, katolicyzm nie jest fantazmatem i prywatną fanaberią. A bohater "Septologii" czasami snuje swoje smutne postsekularne spekulacje na pożywce wiary w Krzyż i w mojej ocenie niektóre wychodzą mu jakieś krzywe, a nawet niewydarzone. Jednak to prawo bohatera, swoboda błądzenia, marnowania czasu, zbaczania na manowce.
Nie będę może dłużej się wymądrzał. Koniec meandrowania! Ja czytelnik hobbysta, "niedzielny" poeta i "graf0man" oddam teraz głos ekspertom, profesjonalistom.
Zacznijmy od początku - o pierwszej w Sztokholmie padły pierwsze słowa!
Już po wyborze Marcin Baniak - dyrektor działu promocji krakowskiego Wydawnictwa Literackiego - dłużej komentował werdykt w audycji w internetowym radiu RMF24.
A po tym dialogu na antenie naszej stacji w sieci, połączyłem się satelitarnie z innym znawcą prozy, poezji, dramatu, filozofii ... Grzegorzem Jankowiczem. Redaktor działu "Kultura" w "Tygodniku Powszechnym", dyrektor programowy Festiwalu Conrada w Krakowie podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na temat specyficznego odczuwania czasu, doświadczania melancholii oraz roli Sobowtóra w twórczości tegorocznego noblisty.
Jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem laureata spekulowaliśmy na temat szans dla Jona Fossego z historykiem idei dr Wojciechem Engelkingiem.