Pewna całodobowa stacja informacyjna wyemitowała obszerny materiał poświęcony tzw. Państwu Islamskiemu i bojownikom z ISIS. Dużo w nim było o bestialstwie, finasowaniu wojny i fałszywej interpretacji Koranu. Dużo grozy i… ani słowa o genezie problemu. A jest bardzo prosta. Nie byłoby islamskiego kalifatu, gdyby nie wojna w Iraku. Nie byłoby obcinania głów, gdyby wcześniej nie tolerowano fanatyzmu religijnego w Arabii Saudyjskiej ( największym sojuszniku Zachodu). Wreszcie nie powstałby samozwańczy kalifat, gdyby nie wojna domowa w Syrii, pogłębiona ambiwalentnym stosunkiem „cywilizowanego świata” wobec reżimu w Damaszku. W 2003 roku, nielegalna w oczach międzynarodowego prawa napaść na Irak podzieliła i zradykalizowała Arabów. Wycofanie się z tego kraju wojsk amerykańskich stworzyło próżnię, którą wypełniła armia spod czarnej flagi. Bojownicy ISIS maja swoich politycznych ojczymów pod naszą szerokością geograficzną, a cała ta historia to ciąg przyczynowo-skutkowy.
Ale wygodniej o tym w telewizji nie mówić. Łatwiej straszyć krwiożerczym Islamem, zapominając, że to armie Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Polski rozpoczęły nowożytną krucjatę. Tej prawdy żaden krótkowzroczny film nie zagłuszy. Przypomnijmy sobie zatem chronologię. W 1990 roku Saddam Hussajn najechał na Kuwejt, wcześniej prowadząc długoletnią wojnę z Iranem. Został za to ukarany pierwszą wojną. Wojska zachodniej koalicji, po wypchnięciu armii Hussajna z Kuwejtu, zatrzymały się tuż za granicą, już na terytorium Iraku, honorując tym samym ograniczony mandat rady bezpieczeństwa ONZ. Najazd na Kuwejt w żaden sposób nie może być interpretowany jako pretekst wojny z 2003 roku. Często spotykam się z takimi głosami. KATEGORYCZNIE NIE. Pretekstem była broń masowego rażenia (nieistniejąca) i insynuacja, ze Hussajn stał za zamachami z 9/11, co od samego początku było wierutnym kłamstwem. Wojna z 2003 roku nie miała prawnego wsparcia rady bezpieczeństwa i była nielegalną agresją obcych mocarstw, w wyniku której zginęły setki tysięcy cywilów (do dziś nie wiemy, ile). Warto o tym mówić, choćby dlatego że do dziś połowa Amerykanów uważa, że to Hussajn maczał palce w samobójczych zamachach na Nowy Jork i Waszyngton. W rzeczywistości był wrogiem Osamy Bin Ladena, który jawnie przyznał się do zorganizowania zamachów. A to z kolei było przyczyną wojny w Afganistanie. Fakty,fakty,fakty... i jeszcze raz fakty.
Skoczmy w czasie do chwili obecnej. Patrząc na klęczących przed rzeźnikami z ISIS ludzi, powtarzam w duchu starą maksymę: nie wolno rozpoczynać wojen na podstawie przypuszczeń. Nie wolno udawać, że były one uzasadnione, gdy okazują się nieprawdziwe. Nie wolno. Nigdy nie wiadomo, jakiego Frankensteina mogą takie konflikty stworzyć. ISIS jest właśnie takim monstrum. Ta średniowieczna mentalność połączona z nowoczesnym dostępem do świata, jest wypadkową nieprzewidywalnych zdarzeń. Dziś paraliżuje ze strachu Europę. Bardzo skuteczną bronią islamskich bojowników jest Internet. Gdyby nie on, moglibyśmy tylko czytać opowieści z trzeciej ręki o podrzynanych gardłach, paleniu zakładników żywcem i zakopywaniu w ziemi ofiar. Słowa nie przerażają tak bardzo jak obraz.
Prędzej czy później raka, jakim jest ISIS, będą musiały zmiażdżyć potężniejsze armie. Nie powinny jednak tego robić wojska USA, Wielkiej Brytanii czy, jak miało to miejsce w Iraku, Polski. Na szczęście w nieszczęściu fanatycy z kalifatu (odmawiam nazwania tego tworu Państwem Islamskim, bo to legitymizuje horror) zyskali sobie wrogów w postaci Jordanii i Egiptu. Nie mają lotnictwa, więc są militarnie ułomni. Dlatego to bliskowschodnie armie muszą się z nimi rozprawić, a potem zadbać o "serca i umysły" niedobitków. Zachód nie powinien wysyłać swoich żołnierzy. Powody są dla mnie oczywiste. Dla zamroczonego ideologia bandyty spod czarnej flagi byłoby to kolejną chrześcijańską krucjatą. On mysi zero-jedynkowo, w przeciwnym razie nie odcinałby bliźniemu głowy. Nawet jeśli zachodni oręż spaliłyby doszczętnie Frankensteina ISIS, istniałoby niebezpieczeństwo, że narodzi się drugi... trzeci... i czwarty. To byłaby prawdziwa spirala śmierci. Między innymi dlatego nie powinniśmy eksperymentować bez znieczulenia na wrażliwej tkance Bliskiego Wschodu.