Już tu pisałem ostatnio, że interesuje mnie metapolityka. Jeśli zajrzycie do Wikipedii, dowiecie się, że ten termin wywodzi się z greckich słów "metá" czyli „poza”, „po” oraz "politiká". To ujęta filozoficznie teoria polityki. Elementem metapolityki jest między innymi teoria bytu (metafizyka). Usiadłem wczoraj późnym wieczorem w ciszy mego "gabinetu", by przy ostrym, punktowym świetle z LED-owej lampki, pokontemplować jeden dzień z politycznego życia najpotężniejszego człowieka na świecie. Oto jest efekt tej mojej metapolitycznej medytacji. Dla mnie samego dość zaskakujący. Rozpadł się w gruz i pył dotychczasowy mur oddzielający politykę od religii. Trump- prezydent, który miał stawiać bariery, właśnie zaczął je łamać.
Donald Trump podpisał prezydencki dekret, który ułatwia kościołom udział w polityce i chroni grupy wiernych przed koniecznością finansowania aborcji wynikającą z Obamacare, czyli reformy służby zdrowia dokonanej przez Baracka Obamę. Przywracamy naszym kościołom prawo głosu - ogłosił prezydent USA. Obejrzałem w Internecie przekaz z obchodów Narodowego Dnia Modlitwy w Ogrodzie Różanym Białego Domu. Trump wygłosił płomienne przemówienie, które na pewno na długo zapadnie w mojej pamięci.
Rząd federalny nigdy już nie będzie karał nikogo za przekonania religijne, które są pod ochroną - podkreślił prezydent. Zgodnie z wolą głowy państwa Urząd podatkowy w USA nie będzie miał prawa nieuczciwie karać kościołów i innych organizacji religijnych, które zaangażują się w życie polityczne. Chodzi o złagodzenie tak zwanej poprawki Johnsona, która odseparowuje religię od polityki. Jej autorem był demokratyczny senator z Teksasu Lyndon Johnson, który potem był prezydentem Stanów Zjednoczonych. Poprawka została wprowadzona w 1954 roku do amerykańskiego kodeksu podatkowego. Zawiera ona zakaz bezpośredniego lub pośredniego angażowania się w kampanię wyborczą organizacjom, które są zwolnione z podatków. Są to w USA kościoły oraz stowarzyszenia zajmujące się dobroczynnością. Nie mogły one apelować o oddawanie głosów lub niegłosowania na kandydatów. Jeśli złamały to ograniczenie, traciły prawo do zwolnienia z płacenia podatków.
Nikt nie powinien cenzurować kazań, ani brać pastorów za cel ataków - podkreślił Trump wywołując gromkie oklaski i aplauz zgromadzonej publiczności, składającej się z przywódców religijnych oraz konserwatywnych działaczy. W Ameryce nie będziemy straszyć ludzi, którzy swobodnie przemawiają z ambony - zapewnił przywódca USA.
Na reakcje przeciwników konserwatywnej głowy państwa nie trzeba było długo czekać. Amerykański Związek Wolności Obywatelskich, American Civil Liberties Union (ACLU) - amerykańska organizacja non-profit, której celem jest ochrona praw obywatelskich gwarantowanych przez konstytucję - już zapowiedziała, że podejmie próbę zablokowania inicjatywy prezydenta. ACLU oskarżyła Donalda Trumpa że jego działania "to ostry atak na istniejące od dawna zobowiązanie do oddzielenia kościoła od państwa". Starania prezydenta Trumpa rzekomo promujące wolność religijną mają na celu aktywizację jego konserwatywnej religijnej bazy na arenie politycznej i wykorzystywanie religii do dyskryminacji. Znowu zobaczymy Trumpa w sądzie - oświadczył dyrektor wykonawczy ACLU, Anthony Romero.
Taką wściekłość zwolenników marksizmu kulturowego, przyzwyczajonych do libertynizmu obyczajowego epoki Baracka Obamy z jego promocją homoseksualizmu i aborcji, wywołały słowa Donalda Trumpa. Notuję je tutaj, zdając sobie sprawę z przełomu, który na naszych oczach rozgrywa się w najważniejszym państwie na świecie. Mamy w pamięci tę odwieczną prawdę: wolność nie jest darem od rządu, wolność jest darem od Boga. Zbyt długo rząd federalny wykorzystywał władzę państwa jako broń przeciwko ludziom wiary. Moim celem jest zyskanie pewności , że rząd federalny nigdy nie ukarze nikogo za przekonania religijne - to przemówienie prezydenta w Ogrodzie Różanym Białego Domu zapachniało mi jak płatki najpiękniejszego kwiatu, który rozwija się w USA. Tak daleko stąd, a tak mi tam blisko.
Jeśli ktoś uważa moje refleksje za wyznania radiomaryjnego oszołoma, to podam kolejny dowód na to, że imperatywem polityki - nie tylko wewnętrznej, ale i zagranicznej - najpotężniejszego człowieka na świecie jest religia. Albowiem to, co usłyszeliśmy w Ogrodzie Różanym Białego Domu, było wielowarstwowe i układało się w całościową wizję. Donald Trump, który za cel swych działań w swojej ojczyźnie uznał uwolnienie politycznego potencjału ludzi wierzących, wyrwanie im z gardeł liberalnego knebla, w dyplomacji mógłby robić za realizatora proroctwa francuskiego pisarza Andre Malraux. Jego głośna prognoza brzmiała: "Wiek XXI będzie wiekiem religii, albo nie będzie go wcale". Prezydent Stanów Zjednoczonych podał plan swej aktywności zagranicznej. I jakież było moje zaskoczenie! Kryterium wyboru miejsc było podyktowane nie tylko polityką, ale przede wszystkim religią, a raczej świętymi centrami religii monoteistycznych, najważniejszych na świecie wierzeń opartych na świętych Księgach: Biblii i Koranie. Trump zaanonsował: Moją pierwszą podróżą zagraniczną jako prezydenta Stanów Zjednoczonych będzie wizyta w Arabii Saudyjskiej, potem w Izraelu a następnie, co tak się podoba moim kardynałom, w Rzymie.
Oczywiście nie zapominam, że ten metafizyczny wymiar jest - jak to u rasowego globalnego przywódcy - nierozdzielnie połączony z płaszczyzną politycznego pragmatyzmu. Prezydent USA pojawi się także podczas tej dyplomatycznej "pielgrzymki" także na najważniejszych szczytach w tym czasie: spotkaniu NATO w Brukseli 25 maja, a także nazajutrz na mityngu G-7 czyli grupy najbogatszych państw świata. Jednak takie rozmowy to coś rytualnego w dyplomacji i wojskowości. Natomiast wyjaśnienie wizyt w religijnym trójkącie islam-judaizm-chrześcijaństwo to według mnie absolutne novum. Wsłuchajmy się w objaśnienia samego Donalda Trumpa: Arabia Saudyjska jest opiekunem dwóch najświętszych miejsc islamu i właśnie tam rozpoczniemy budowę nowego fundamentu współpracy i wsparcia razem z naszymi muzułmańskimi sojusznikami. Ich celem będzie zwalczanie ekstremizmu, terroryzmu i przemocy - zapowiedział prezydent-wizjoner. Chcemy zapewnić bardziej sprawiedliwą i pełną nadziei przyszłość dla młodych muzułmanów w ich krajach.
To nie przypadek, że Trump odwiedzi inne prawdziwie kultowe miejsce na Ziemi. W zeszłym tygodniu izraelscy urzędnicy potwierdzili, że rozmawiali z Białym Domem o zorganizowaniu wizyty w Jerozolimie. Prezydent USA narzuca światu swoją polityczno-religijną agendę. Naszym zadaniem nie jest dyktowanie innym, jak żyć, ale budowanie koalicji przyjaciół i partnerów, którzy podzielają nasze cele zwalczania terroryzmu oraz niesienia bezpieczeństwa, szans na przyszłość i stabilności zniszczonemu przez wojnę Bliskiemu Wschodowi - zdefiniował Trump. Ale nie byłoby pełnego obrazu bez Rzymu.
Wizyta w Watykanie obejmie spotkanie z papieżem. O audiencji u Franciszka poinformował wysoki rangą urzędnik w Stolicy Piotrowej. Komentatorzy podkreślają, że prezydencki przystanek w Watykanie poprzedziła wielomiesięczna publiczna wymiana zdań pomiędzy Trumpem a Franciszkiem na temat imigrantów. Ojciec święty wydawał się nawet kwestionować deklarowaną przez amerykańskiego polityka wiarę chrześcijańską podczas kampanii prezydenckiej w USA. Osoba, która tylko myśli o budowaniu murów, a nie budowaniu mostów, nie jest chrześcijaninem - taką ocenę wystawił Franciszek Trumpowi.
Trump odpowiedział wtedy dość hardo, jak mi się wówczas wydawało. Uznał wypowiedź papieża za "haniebną" i dodał, że "lubił papieża", zanim usłyszał te słowa. Żaden przywódca, zwłaszcza przywódca religijny, nie powinien mieć prawa do kwestionowania religii czy wiary innego człowieka. Taka była ostra riposta amerykańskiego polityka podczas kampanii wiecowej. Przykro mi to mówić jako katolikowi, ale w tej wymianie zdań przyznaję rację Trumpowi. Mimo, że papież ma prawo do ocen, w kwestii cudzego sumienia nie jest nieomylny. Ostatnia religijno-polityczna agenda prezydenta USA jest dla mnie tego dowodem.