Sąd: No to ostatnie pytanie, oskarżony się przyznaje, czy nie?
Marchwicki: No cóż, że Najwyższy Sąd, cóż to jest za różnica...
Sąd: Czy oskarżony jest mordercą?
Marchwicki: No, z tego co słyszałem, co się dowiedziałem, no to chyba tak...
To znamienne przyznanie się Zdzisława Marchwickiego do winy było zakończeniem jednej z najgłośniejszych i jednej z najbardziej tajemniczych spraw kryminalnych powojennej Polski. Nazywanemu "Wampirem z Zagłębia" konwojentowi z kopalni w Siemianowicach Śląskich, zarzucono, że w latach 1964-1970 dokonał czternastu morderstw, a sześć kolejnych kobiet usiłował zabić (niektóre z nich trwale okaleczył).
Pięcioletnie poszukiwania przez Milicję Obywatelską sprawcy i dwuletnie śledztwo prokuratorów doprowadziły do tego, że mimo iż w miejscach zbrodni nie znaleziono żadnych śladów świadczących o tym, że zabójstw dokonał właśnie Marchwicki, skazano go na karę śmierci.
Gdyby był prawdziwy sprawca, to by to inaczej wyglądało. Jak go nie było, to trzeba go było stworzyć - powiedział w wyemitowanym w 1998 roku dokumencie "Jestem mordercą" w reżyserii Macieja Pieprzycy oficer śledczy Zbigniew Gontarz. Dziś na ekrany kin wchodzi film fabularny o tym samym tytule. Produkcję inspirowaną jednym z najbardziej kontrowersyjnych śledztw i procesem opartym na poszlakach, który miał udowodnić siłę i skuteczność ówczesnego wymiaru sprawiedliwości, również wyreżyserował Maciej Pieprzyca. "Jestem mordercą" jest laureatem Srebrnych Lwów tegorocznego Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Szedł za kobietą, w pewnym momencie doskakiwał, zadawał cios, i to wszystko były ciosy tępym narzędziem, twardym, coś takiego jak łom. (...) Ofiara po otrzymaniu uderzenia, ciosu mocnego, upadając była później uderzana jeszcze szereg razy w głowę - mówili w dokumencie "Jestem mordercą" oficerowie śledczy.
O "Wampirze z Zagłębia" głośno zrobiło się w latach 60. XX wieku. Pierwszego morderstwa dokonał dokładnie 8 listopada 1964 roku (choć niektóre źródła podają 7 listopada 1961). Ofiarą była Anna Mycek. Ta zbrodnia rozpoczęła serię zabójstw na Śląsku.
Kobiety ginęły, a w południowej Polsce wybuchła panika: plotki o "Wampirze" nabierały na sile, bano się wychodzić z domów, pracowników podwożono specjalnymi busami do zakładów pracy. Dopiero po czterech atakach, które za każdym razem wyglądały bardzo podobnie (zabicie ciosem w tył głowy i obnażenie) Milicja Obywatelska zorientowała się, że ma do czynienia z seryjnym mordercą. Powołano specjalną grupę operacyjną zajmującą się wyjaśnieniem sprawy. Nazwano ją "Anna" - od imienia pierwszej ofiary. Naczelnikiem grupy, w której skład wchodziło trzy tysiące funkcjonariuszy, został kapitan awansujący do stopnia generała - 29-letni Jerzy Gruba.
"Wampir" mordował w Sosnowcu, Będzinie, Czeladzi, Katowicach i Siemianowicach Śląskich. Apogeum zabójstw nastąpiło w 1965 roku, kiedy zginęło jedenaście kobiet. To jednak nie był moment przełomowy dla sprawy. Czynności mające na celu znalezienie mordercy nabrały priorytetu i tempa w momencie, gdy z rąk "Wampira" zginęła Jolanta Gierek - 18-letnia bratanica Edwarda Gierka, ówczesnego I sekretarza KW PZPR w Katowicach.
Milicja Obywatelska ze sprawą grasującego seryjnego mordercy nie umiała sobie poradzić. Poproszono więc o pomoc mieszkańców Śląska wyznaczając nagrodę w wysokości miliona starych, polskich złotych. Na otrzymanie kwoty mógł liczyć ten, kto swoimi wskazówkami pomoże w schwytaniu "Wampira".
Ówcześni funkcjonariusze nie przewidzieli jednak, że wysoka jak na tamte czasy kwota spowoduje prawdziwą lawinę donosów: żony donosiły na mężów, wścibskie sąsiadki na sąsiadów mieszkających za ścianą. Milicja rozpoczęła przeszukiwanie domów i tak trafiła pod dach, gdzie mieszkali Maria i Zdzisław Marchwiccy. Kobieta na widok funkcjonariuszy miała powiedzieć: A co wy szukacie sprawcy, jak to mój mąż. Marchwicki rzekomo miał przychodzić do domu zakrwawiony, miał palić buty, znęcać się nad rodziną - to dało podstawę do zatrzymania. Nie robił nic w domu, to po co on był mi potrzebny - skomentowała po latach Maria Marchwicka.
Zdzisława Marchwickiego aresztowano 6 stycznia 1972 roku. Zdaniem funkcjonariuszy zajmujących się sprawą "Wampira", na widok służb powiedział "nareszcie", co zresztą zostało odnotowane w aktach. W rzeczywistości jego słowa miały brzmieć: Ile was tu jest? Jakbyście co najmniej tego wampira ujęli.
Marchwickiego przesłuchiwano 80 razy. Podczas zeznań przedstawił 20 różnych wersji zdarzeń. Rodzina, którą w efekcie aresztowano w maju i czerwcu tego samego roku, obciążała się wzajemnie. Jedno, czego chcieli wspólnie to wyjść jak najszybciej na wolność, dlatego potwierdzali i podpisywali wszystko to, co chcieli funkcjonariusze.
Marchwicki początkowo nie przyznawał się do winy. Jeden z napisanych przez śledczych protokołów, pod którym miał się podpisać, zjadł, pod innym napisał "ale to nieprawda".
W winę Zdzisława Marchwickiego nie wszyscy biorący udział w śledztwie wierzyli. Ci, którzy nie widzieli w nim "Wampira z Zagłębia" byli odsuwani od służby lub karani. Niektórzy z pracy rezygnowali sami.
Zanim 18 września 1974 roku rozpoczął się proces Zdzisława Marchwickiego (akta sprawy zajmowały aż 166 tomów) zorganizowano huczną konferencję prasową. Podczas spotkania z mediami służby przedstawiły wizję doskonałego śledztwa.
Proces zorganizowano w Hucie "Silesia". W latach 60. sala ta służyła przede wszystkim do celów kulturalno-rozrywkowych - powiedział w dokumencie "Jestem mordercą" pracownik Huty Paweł Brzozowski. Jak dodał, podczas rozprawy "salę wypełniali dziennikarze i zaproszeni goście". Przepustki na proces rozdawano bowiem w zakładach pracy.
Zainteresowanie sprawą było ogromne. Na każdej z rozpraw bywało średnio 800 osób. Nic dziwnego skoro presja na złapanie mordercy była wielka. I to nie tylko ze strony przerażonego sytuacją społeczeństwa, ale przede wszystkim wymiaru sprawiedliwości: policji i śledczych, którzy za wszelką cenę chcieli pokazać swoją skuteczność.
Zeznania podczas procesu w porównaniu do tych składach w czasie śledztwa - znacznie się różniły. Rodzinę Marchwickich próbowano przedstawić jako ludzi zdegenerowanych. (...) Wyciągano, że pili, że ktoś był prostytutką, że byli to ludzie niewarci tego, aby się nimi jakoś zbytnio przejmować - słyszymy w dokumencie Macieja Pieprzycy.
Od pierwszego zabójstwa do ujęcia Marchwickiego minęło 10 lat. Ostatniego morderstwa dokonano dwa lata przed aresztowaniem domniemanego "Wampira". Żaden z dowodów nie dawał jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy Zdzisław Marchwicki jest mordercą. Żaden też tego nie negował. Służby chcące udowodnić winę zatrzymanego posługiwały się m.in. przedmiotami znalezionymi na śmietniku. Uważano, że należą do ofiar i na pewno zostały zabrane i wyrzucone przez Marchwickiego. Na żadnym z przedmiotów nie było jednak jego odcisków palców.
O tym, że to niespełna 50-letni konwojent może być seryjnym mordercą mówiła także jego żona. Jej zeznania były jednak poprzedzone obietnicami służb: za pomoc w schwytaniu sprawcy wyznaczono przecież nagrodę w wysokości miliona złotych. Mimo obciążających zeznań, Maria pieniędzy nigdy nie zobaczyła. I nie pomogło jej nawet to, że do składania fałszywych zeznań namówiła swoje dzieci, które w dokumencie Pieprzycy mówią: Człowiek nie miał nawet pojęcia, o co oni się pytają. (...) Mówiłam pod strachem to, co mi kazano.
Zdzisława Marchwickiego na karę śmierci skazano 28 lipca 1975 roku. W ostatnim okresie procesu zaczął przyznawać się do dokonania morderstw. Podczas jednej z ostatnich rozpraw powiedział, że jest zmęczony, że nie chce przyjeżdżać na rozprawy, że nie chce żyć.
Marchwicki: Ja nie chcę już po prostu zeznawać, nie mam nic do powiedzenia. Wiele zawiniłem - to na pewno, że tak postąpiłem - tego żałuję, no ale dzisiaj jest już za późno
Sąd: No to ostatnie pytanie, oskarżony się przyznaje, czy nie?
Marchwicki: No cóż, że Najwyższy Sąd, cóż to jest za różnica...
Sąd: Czy oskarżony jest mordercą?
Marchwicki: No, z tego co słyszałem, co się dowiedziałem, no to chyba tak...
Za pomoc w dokonywanych zabójstwach sąd skazał także braci Zdzisława Marchwickiego: Jana na karę śmierci i Henryka na 25 lat więzienia. Również ich siostra - Halina - za przywłaszczenie mienia usłyszała wyrok 4 lat pozbawienia wolności, jej syn - za poplecznictwo - dostał 2 lata.
Przed wykonaniem wyroku śmierci Zdzisław Marchwicki napisał pamiętnik, w którym opisał swoje życie i przyznał się do morderstw. Dokument miał być ostatecznym dowodem na to, że wymiar sprawiedliwości nie popełnił żadnego błędu i skazano właściwego człowieka.
Nie wszyscy jednak wierzą w prawdziwość pamiętnika. W notatkach Marchwicki użył kilkunastu zwrotów typowych dla policji m.in.: "przybyłem na miejsce", "dokonałem zabójstwa", "oddaliłem się w kierunku linii tramwajowej". Jego obrońca również udowodnił, że dokument niekoniecznie wyszedł spod pióra domniemanego "Wampira": Marchwickiego zapytano o słowo "dedykuję", które widniało na pierwszej stronie pamiętnika. Skazany stwierdził, że nie wie, co to znaczy, bo tego słowa nigdy nie używał.
Po latach na jaw wyszło, że do napisania pamiętnika Marchwickiego namówił jego współwięzień. W dokumencie "Jestem mordercą" przyznał, że za dostarczenie spisanych dowodów zbrodni obiecano mu, że jego wyrok zostanie skrócony.
Dziś na ekrany kin wchodzi najnowsze dzieło Macieja Pieprzycy. Psychologiczny thriller "Jestem mordercą" jest inspirowany historią "Wampira z Zagłębia". To film o uwikłaniu i deprawacji moralnej jednostki, która działając w dobrych intencjach, zachowując przyzwoitość, musi skonfrontować się ze swoimi słabościami, ambicjami i systemem społeczno-politycznym, w którym przyszło jej żyć i pracować - powiedział w rozmowie z RMF FM reżyser.
Głównego bohatera filmu - Janusza Jasińskiego, oficera stojącego na czele grupy operacyjnej mającej znaleźć "Wampira z Zagłębia" - gra Mirosław Haniszewski. W rolę domniemanego seryjnego mordercy wcielił się natomiast Arkadiusz Jakubik. To jest historia opowiadana oczami postaci, która zostaje wessana przez tamten system, zmielona, wyżęta i wypluta - podsumowuje produkcję aktor.
W "Jestem mordercą" zobaczymy także m.in. Magdalenę Popławską, Agatę Kuleszę, Piotra Adamczyka i Michała Żurawskiego.