Mają do 12 mm długości. Krępą budowę ciała. Oczy brunatne. Tułów i odwłok metaliczno-niebiesko-szary… Zbrodnie Bogdana Arnolda zdradziły muchy. Plujki pospolite. Wyjątkowe duże i specyficzne, bo żywiące się mięsem i padliną. To one obsiadły okno mieszkania na czwartym piętrze przy ulicy Dąbrowskiego w Katowicach. I to one zaintrygowały sąsiadów, którzy, spodziewając się śmierci lokatora, zawiadomili milicję. Lokator żył. Ale w jego mieszkaniu znaleziono co najmniej cztery rozczłonkowane i rozkładające się ciała jego ofiar. Część z nich porozrzucana po pomieszczeniach, część w wannie lub ugotowana w garnkach. Wokół rój much i wszędzie pełzające robaki. Do tego zakrwawiony młotek, fragment zawiązanej pończochy, pętla z drutu… Zabójstwa nazywanego „władcą much” Bogdana Arnolda wyszły na jaw 8 czerwca 1967 roku. A wszystko zaczęło się od słów: „Popatrzcie, ile jest much na oknie u sąsiada na czwartym piętrze”.
Nienawidzę kobiet, a uczucie to zawdzięczam swoim żonom - miał powiedzieć podczas przesłuchania 35-letni wówczas Bogdan Arnold. Cel miałem zawsze ten sam: wyżyć się i mordować. Zaczął od swoich żon, które wyzywał, wiązał, gwałcił i katował. Dopiero, kiedy mnie upokorzył, osiągał satysfakcję seksualną - to słowa byłej żony Arnolda. Biciem bliskich zmuszał do posłuszeństwa. Nadużywał też alkoholu. Żadna z kobiet tego nie wytrzymała. Trzy jego małżeństwa rozpadły się, zostało mu również odebrane prawo do syna.
Arnold do Katowic przyjechał za pracą ze swoją drugą żoną. Wcześniej mieszkał w Kaliszu, Brzegu na Opolszczyźnie i w Legnicy. Pochodził z dobrej, zamożnej rodziny. Jego ojciec był współzałożycielem fabryki fortepianów, matka zajmowała się domem. Miał dwóch młodszych braci. Z relacji bliskich wynika, że od najmłodszych lat był nieco inny, odstawał od rówieśników i rodziny, był brutalny. Nie chciał się uczyć, więc został elektrykiem.
Początkowo chciałem palić część zwłok, ale nie miałem węgla, a przy drzewie nie szło
Na Śląsku zamieszkał w miejscu byłej pralni, w kamienicy, w której żyła tzw. inteligencja. Nikt nikomu nie zaglądał w garnki, każdy tolerował sposób bycia swoich sąsiadów. Dobrze zbudowany. Nawet o przyjemnej aparycji był. Deklarował pomoc lokatorom - tak o Bogdanie Arnoldzie mówiła w dokumencie "Seryjni mordercy" jedna z jego sąsiadek. Był niewysokiego wzrostu, o pulchnej posturze.
Swoje ofiary poznawał przypadkiem. Z Marią B. wszystko zaczęło się w katowickim barze "Kujawiak". Była połowa października 1966 roku. Szczupła brunetka w wieku około 30 lat ze specyficznym wschodnim akcentem podeszła do Arnolda i poprosiła o kupno piwa. Wypiła je w towarzystwie nowo poznanego mężczyzny, podobnie jak kilka setek wódki. Potem przenieśli się do jego mieszkania. Zachęcony skąpym, koronkowym strojem Marii Arnold chciał ją pocałować. Gdy za spędzenie wspólnej nocy kobieta zażądała od niego 500 zł, wpadł w szał. Gdy zaczęła szarpać na sobie ubranie i krzyczeć, że wezwie milicję, rzucił się na nią i zaczął dusić. Potem kilkukrotnie uderzył młotkiem. Poczułem, że jej ciało wiotczeje. Położyłem ją na tapczanie i spostrzegłem, że nie żyje. (...) Przez trzy dni chodziłem pijany, a po trzech dniach postanowiłem zrobić z tym porządek. (...) Początkowo chciałem palić część zwłok, ale nie miałem węgla, a przy drzewie nie szło. Otworzyłem więc przy pomocy noża kuchennego jamę brzuszną, skąd wyjąłem wszystkie wnętrzności, które krajałem na kawałki i spuszczałem otworem kanalizacyjnym (...), zaś same zwłoki umieściłem w skrzyni drewnianej, obitej od wewnątrz blachą. (...) Obciętą głowę włożyłem do garnka z ciepłą wodą (...) - zeznał Arnold podczas przesłuchania. W trakcie rozmów ze służbami twierdził, że do morderstwa doszło przez przypadek. Tłumaczył także, że nie zrozumiał intencji Marii i nie wiedział, że jest prostytutką.
Kolejna prostytutka mieszkanie Bogdana Arnolda odwiedziła zaledwie 10 dni później. Związał ją drutem, zakneblował i zgwałcił, ale był zbyt pijany, aby zabić. Z dużą liczbą promili we krwi, po prostu zasnął. Rano zupełnie nagą kobietę, której udało się uwolnić i uciec, na klatce schodowej znaleźli sąsiedzi. W nocy nie mogła wydostać się z kamienicy, bo drzwi do budynku były zamykane. Wypuścili ją, poszła na milicję, ale nikt w opowieść o gwałcicielu nie uwierzył. Ludmiła G. jako prostytutka była już notowana i dość dobrze znana funkcjonariuszom.
Ludzie zauważali wcześniej, że wyłażą robaki spod drzwi, że cuchnie, ale jakoś to trwało i nikt specjalnie się tym nie interesował
Marzec 1967 roku. W barze "Mazur" Bogdan Arnold poznaje 40-letnią kobietę, której tożsamości do dziś nie udało się ustalić. Zaprasza ją do mieszkania, a potem bije, gwałci i upokarza. Kiedy zaczyna wołać o pomoc, ucisza dusząc. Garderobę i rzeczy osobiste spalił w piecu, ciało rozczłonkował - części twarde wrzucił do wanny, a miękkie zmielił w maszynce do mięsa i wrzucił do rury kanalizacyjnej. Odciętą głowę ugotował w garnku - czytamy w książce "Seryjni mordercy XX wieku. Prawdziwe historie" Anny Poppek.
Sąsiadka Stefania Rozlach: Ludzie zauważali wcześniej, że wyłażą robaki spod drzwi, że cuchnie, ale jakoś to trwało i nikt specjalnie się tym nie interesował. Uwagę Arnoldowi zwróciła mieszkająca piętro niżej Janina Franek, której robaki spadały dosłownie na głowę i do garnków. Czasami wychodziły też z rur kanalizacyjnych. On tutaj mieszkał chyba 2 lata. Po jakimś 1,5 roku zaczęły nas niepokoić przykre zapachy, masa robactwa. Kiedyś się z nim bardzo krótko rozprawiłam. Wygarnęłam mu, co on tam robi - mówiła w "Seryjnych mordercach" o tym, jak zwróciła uwagę Arnoldowi na to, że zapach dochodzący z jego mieszkania to zapach rozkładających się trupów. Mężczyzna stwierdził wówczas, że to wina braku toalety.
"Pójdziemy, kochany?" - w ten sposób Bogdan Arnold poznał swoja trzecią ofiarę. Stefania M. była upośledzona umysłowa. "Władcę much" zaczepiła w okolicy katowickiego baru "Hungaria" w kwietniu 1967 roku. Rano postanowiłem tę kobietę obezwładnić i w tym celu posunąłem się do fortelu twierdząc, że muszę iść do pracy, wobec czego i ona musi wstać. Oświadczyła, że jest śpiąca i prosiła, aby jej nie wyrzucać, abym ją zamknął, a gdy wrócę, to ją wypuszczę. Powiedziałem na to, że mam obawy, bo już raz zostałem w ten sposób okradziony, owszem, mogę ją zostawić, ale żeby się zabezpieczyć przed jakąś niespodzianką z jej strony, zwiążę jej ręce. Wyraziła na to zgodę. Związałem jej ręce z tyłu i oczywiście już do pracy nie poszedłem, tylko się rozebrałem. Zaczęły się orgie trwające przez cały dzień, noc, aż do południa dnia następnego - miał zeznawać Arnold. Stefania M. została uduszona przewodem igielitowym. Jej zwłoki - w tradycyjny już sposób - zostały rozczłonkowane. Do wanny, gdzie zaczynało brakować miejsca, trafił tylko tułów kobiety. Ręce i nogi Arnold odciął i zawinął w gazetę.
Rodowita około 30-letnia Ślązaczka była czwartą i prawdopodobnie ostatnią ofiarą Arnolda. Poznali się 22 maja w pobliżu dworca PKP. Kobieta chciała się ogrzać, dlatego chętnie skorzystała z zaproszenia "władcy much" do mieszkania. Arnold poczęstował ją kanapkami i wódką, a wieczorem pod pretekstem wyjścia do kolegi - związał. Orgia trwała dwie noce i jeden dzień. Kiedy kobieta nie miała już sił, oprawca używał własnoręcznie skonstruowanego transformatora, żeby ją pobudzić. Na koniec udusił ją jej własną pończochą - pisze w swojej książce Anna Poppek. Zwłoki Helgi Eriki S. nie zmieściły się już w wannie. Ciało kobiety Arnold porzucił więc pod oknem.
Polish serial killer Bogdan Arnold reenacting his murders for authorities, 1968. pic.twitter.com/BI4fzJZtkz
CrimesWorld16 listopada 2016
Przestał nocować w mieszkaniu. Zapach rozkładających się zwłok był nie do zniesienia. Arnold wybierał dworce lub pijackie meliny. Na Dąbrowskiego wpadał jedynie po to, aby się ogolić. Aż do 8 czerwca, kiedy rojem much na jego oknie zainteresowała się sąsiadka z naprzeciwka. Razem z mężem i szwagrem pomyśleli, że Arnold może nie żyć. Wezwano więc milicję i straż pożarną, która do mieszkania musiała wejść przez okno. Konieczne było użycie masek gazowych.
Odkrycie zwłok w mieszkaniu Arnolda stało się sensacją na całe Katowice. Ludzie chętnie przychodzili oglądać kamienicę, w której mieszkał. Całe procesje ciekawskich. Nawet mamy z maleńkimi dziećmi na rękach tu przychodziły. Przecież to było wszystko zainfekowane jadem trupim. Ale ciekawość ludzka nie zna granic - wspomina Janina Franek.
Liczba zwłok i tożsamość znalezionych ofiar były trudne do ustalenia. Ich stan rozkładu był już bardzo mocno zaawansowany. W odpowiedzi na pytanie, kiedy zmarły poszczególne kobiety, pomogły muchy, które żerowały na zwłokach. Specjaliści dokładny czas zgonu ustalili na podstawie między innymi wielkości larw. Tożsamość sprecyzowano przede wszystkim dzięki analizie materiału, z którego były wykonane plomby w zębach kobiet. Na podstawie kształtu czaszek wykonano natomiast plastyczne rekonstrukcje wyglądu twarzy zamordowanych prostytutek.
Kiedy Arnold dowiedział się o odkryciu zwłok - zniknął. Przez tydzień ukrywał się na hałdach w okolicach katowickiego Wełnowca. 14 czerwca sam zgłosił się na komendę i przyznał do morderstw. Chętnie opowiadał o szczegółach zabójstw, nie wykazywał żadnej skruchy i nie żałował tego, co zrobił. Wówczas okazało się także, że otruł swoją pierwszą żonę.
Kiedy kobieta nie miała już sił, oprawca używał własnoręcznie skonstruowanego transformatora, żeby ją pobudzić
Seryjnych morderców dzieli się na misjonarzy i hedonistów. Misjonarze to ci, którzy zabijają z poczuciem misji. (...) Hedoniści są bardzo zróżnicowani. To nie jest tak, że między nimi są tylko tacy, którzy zabijają dla zaspokojenia potrzeby seksualnej (...). Oprócz nich są tacy, którzy zaspokajają swoją własną potrzebę zabijania, potrzebę dominacji, którą realizują poprzez tyranizm - powiedział w dokumencie "Seryjni mordercy" kryminolog prof. Tadeusz Widła. Bogdan Arnold jest osobą, którą trudno zakwalifikować. Choć byłby chyba najbliższy tej grupie misjonarzy z uwagi na postać ofiar, które preferował. To były kobiety trudniące się nierządem - podkreślił Widła.
Badania psychiatryczne wykazały u Arnolda psychopatię i motywację seksualno-sadystyczną. Nie stwierdziły natomiast nekrofilii i choroby psychicznej. Aby udowodnić niepoczytalność swojego klienta, jego adwokat zażądał powtórnych badań, ale sąd się na to nie zgodził.
Proces Arnolda trwał sześć dni. Wzbudzał ogromne społeczne emocje. W jego efekcie, 9 marca 1968 roku 35-letni morderca został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 16 grudnia.