Podobno w naszym DNA jest cierpienie na boisku. Brutalnie szczerze, dosadnie, ale absolutnie prawdziwie mówił wczoraj o stylu gry naszej reprezentacji Wojciech Szczęsny. Dziś te słowa mogą zmaterializować się na boisku stadionu w Kiszyniowie. To właśnie tu Biało-Czerwoni zagrają o niezwykle cenne punkty eliminacji mistrzostw Europy.
Szczęsny na wczorajszej konferencji nie gryzł się w język. Sporo mówił także o cierpliwości, której bardzo często brakuje naszym piłkarzom. I to właśnie ta cierpliwość ma być kluczem do ogrania Mołdawii. Rywala nieco egzotycznego; rywala z piłkarskich nizin; jednak również rywala niewygodnego.
Wystarczy przypomnieć, że prawie równo dziesięć lat temu na tym samym stadionie stoczyliśmy bitwę z Mołdawią. Bitwę nierozstrzygniętą, która skończyła się wstydliwym dla nas remisem 1:1. Ten mecz przyczynił się do zaprzepaszczenia przez naszą reprezentację szans wyjazdu na mundial do Brazylii w 2014 roku.
Zasady UEFA stanowią jasno: ostatni trening przed meczem można zorganizować na stadionie meczowym. Kwadrans tego treningu jest otwarty dla mediów. Chodzi o to, by każdy trener mógł (przy pustych jeszcze trybunach) przećwiczyć przygotowywane na mecz warianty taktyczne. Trening ma być ukryty przed wścibskimi spojrzeniami dziennikarzy; przed okiem kamery i obiektywem aparatu.
Problem w tym, że Stadion Zimbru w Kiszyniowie takich możliwości nie daje. Nie było większego problemu, by operatorzy (oczywiście już po zamknięciu treningu) ustawili kamery w narożniku zamkniętego stadionu tak, by móc bez przeszkód obserwować zajęcia Biało-Czerwonych.
Choć przy historii stadionowej nie można nie wspomnieć o pierwszym przebłysku mołdawskiej gościnności, jaka nas tu spotkała. Część dziennikarzy (z powodu opóźnionego lotu) spóźniła się na konferencję i trening naszej reprezentacji. Ochrona stadionu miała pełne prawo by powiedzieć, że zasady są zasadami i mało ich obchodzi opóźnienie polskiego Embraera. Okazało się jednak, że przy odrobinie dobrej woli można pomóc przybyszom z Polski, by ci - choć spóźnieni - mogli wejść na stadion i chociaż odebrać akredytacje.
Mołdawska gościnność dała o sobie znać także w mniej oficjalnej sytuacji. Po wieczornych obowiązkach udaliśmy się z niewielką grupą kibiców, by zaspokoić najbardziej podstawową potrzebę, jaką jest głód. I choć restaurację, którą wybraliśmy, już zamykano (a kuchnia była zamknięta od godziny) na słowa: "my z Polszy" (w Mołdawii mnóstwo osób mówi po rosyjsku) szefowa knajpy poprosiła szefową kuchni, by ta przygotowała jeszcze strawę dla zmęczonych podróżą Polaków.
A jak będzie z gościnnością na boisku? Przekonamy się dziś po 20:45!