To był olimpijski medal wywalczony w Paryżu, któremu towarzyszyły ogromne emocje. Polskie szpadzistki sięgnęły latem po brąz. W decydującym pojedynku walczyły z Chinkami i błąd na tablicy wyników mógł zaważyć na losach rywalizacji, ale Biało-Czerwone dały sobie radę. Jako ostatnia walczyła na planszy Aleksandra Jarecka, która w rozmowie z Wojciechem Marczykiem wróciła do olimpijskich emocji.

REKLAMA

Nasze szpadzistki pojechały do Paryża w czteroosobowym składzie. Były to Renata Knapik-Miazga, Martyna Swatowska-Wenglarczyk, Alicja Klasik oraz Aleksandra Jarecka. Jej olimpijskiej nominacji towarzyszyły jednak kontrowersje - nie było bowiem wiadomo, czy znajdzie się w gronie powołanych.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Aleksandra Jarecka: Jestem rozpoznawalna, ale medal niewiele zmienił w moim życiu

Cała ta sytuacja, zawirowania, które były... Tym bardziej zdobycie tego medalu jest dla mnie czymś niezwykłym, spełnieniem marzeń. Niesamowita chwila. Ja raczej nie myślę o tym, co było przed igrzyskami. Nie łączę medalu z tą sytuacją. Uważam, że miejsce w składzie na igrzyska mi się należało. Uważam, że powinnam startować też w zawodach indywidualnych. Nie myślałam jednak, że muszę coś udowodnić. Takie odczucia miałam, gdy wracam po urodzeniu dziecka. Jadąc na igrzyska, wiedziałam, jak walczę, w jakiej jestem formie. Chciałam walczyć o swoje marzenia - mówi teraz już na spokojnie Aleksandra Jarecka.

W rywalizacji drużynowej to właśnie ona kończyła pojedynek o brązowy medal z Chinkami. Gdy wchodziła na planszę po raz trzeci, w dziewiątej walce, mieliśmy remis 25:25. W trakcie tej części rywalizacji na tablicy wyników pojawił się błąd. W rzeczywistości był remis, ale na tablicy to Polki prowadziły jednym punktem. Jarecka, sądząc, że prowadzimy, czekała na to, co zrobi Chinka. Ta zadała trafienie na cztery sekundy przed końcem walki. Wtedy błąd poprawiono i to Chinki znalazły się na prowadzeniu. Jarecka zaatakowała, zdążyła wyrównać, a w dogrywce zadała cios na miarę medalu.

Ja w momencie, gdy okazało się, że jest błąd na tablicy wyników, tego nie wychwyciłam. Byłam pewna, że wygrywamy. To jest tak duży poziom skupienia, koncentracji... Nie myślisz o tym, czy na tablicy jest ok, gdy musisz skupić się na walce. To, co się stało, było niesamowite. Te cztery sekundy, które zostały, później trafienie w doliczonej minucie... Tylko muszę podkreślić, że to nie ja wywalczyłam ten medal. Po prostu kończyłam tę walkę, miałam możliwość zadania ostatniego trafienia. Ale gdyby nie koleżanki, które świetnie walczyły tego dnia, to tego medalu by po prostu nie było - zauważa szpadzistka.

W trakcie igrzysk olimpijskich pojawiały się głosy, że zawodniczki co prawda wywalczyły medal, ale w grupie dochodziło do tarć i konfliktów. Tak teraz odnosi się do tego nasza szpadzistka: Między nami nie było żadnych konfliktów. Nie wiem, skąd to się wzięło. Byłyśmy zgraną drużyną. Bardzo się motywowałyśmy, pomagałyśmy sobie. Ja też dostałam od dziewczyn dużo wsparcia przed tym ostatnim meczem. Nie było żadnych problemów. Wiedziałyśmy, że walczymy o nasze marzenia. Ja z Renatą Knapik-Miazgą od dwudziestu lat się przyjaźnię. Uważam, że atmosfera była pomiędzy nami bardzo dobra.

"Ten medal na razie nie zmienił dużo w moim życiu"

A jak olimpijski medal zmienił życie Aleksandry Jareckiej? Zdarza się, że jestem rozpoznawana, ale ten medal na razie nie zmienił dużo w moim życiu. Ta rozpoznawalność jest oczywiście większa. Czasami ktoś prosi o zdjęcie, autograf. Ale to nie jest ani często, ani nachalne. Nie czuję dużej zmiany i nie jestem tym w jakimś sensie obciążona - przyznaje zawodniczka.

Pamiętajmy też, że my, szpadzistki, na planszy wyglądamy zupełnie inaczej, niż w codziennym życiu. Myślę, że to może być też tym spowodowane. Natomiast nasz sukces został zauważony. Dużo osób mówiło o szermierce. Teraz też od wielu trenerów słyszałam, że więcej dzieci pyta o szermierkę, zapisuje się na zajęcia. Więc może my nie jesteśmy tak rozpoznawalne, ale sukces przerodził się na większą rozpoznawalność dyscypliny - dodaje.

Dla Jareckiej wyjazd olimpijski występ i to, co robi w świecie sportu, to tylko wycinek życia. Szpadzistka jest także mamą, a do tego cały czas uzupełnia swoje prawnicze wykształcenie. Wiosną czeka ją egzamin na aplikacji. Jak podkreśla, połącznie tych wszystkich ról w ostatnich miesiącach nie było łatwe.

Każdy dzień był wyliczony co do godziny. Sama nie dałabym rady. Dużo osób mi pomogło z połączniem wszystkich obowiązków - mój patron na aplikacji adwokat Tomasz Wróbel, mój mąż, moi rodzice, moja siostra - wylicza brązowa medalista olimpijska.

W drużynowej rywalizacji w Paryżu wystąpiła cała czwórka naszych szpadzistek. Najmłodsza w zespole Alicja Klasik walczyła tylko w pierwszym pojedynku przeciwko Amerykankom. Wygrana 31:29 pozwoliła Polkom znaleźć się w strefie medalowej. W półfinale w miejsce Klasik na planszy pojawiła się Jarecka. W składzie niezmiennie były Knapik-Miazga i Swatowska-Wenglarczyk. Biało-Czerwone przegrały ze wspieranymi przez tysiące fanów Francuzkami 39:45. Pojedynek o brąz przyniósł ogromną dramaturgię, zakończoną jednak sukcesem.