115 meczów i tylko jedno zwycięstwo - taki jest bilans dotychczasowych potyczek reprezentacji San Marino, która dzisiaj zmierzy się z polską drużyną narodową. Ostatnie spotkanie obu zespołów miało miejsce cztery lata temu i zakończyło się zwycięstwem biało-czerwonych 10:0. Trudno spodziewać się, by dzisiaj podopieczni Waldemara Fornalika pozwolili sobie na inny wynik niż wygrana. Sęk w tym, że porażki 1:3 z Ukrainą, na dodatek w tak fatalnym stylu, również spodziewało się niewielu...

REKLAMA

Remis, a tym bardziej porażka biało-czerwonych w dzisiejszym spotkaniu wydają się pomysłem rodem z kosmosu. Reprezentacja San Marino, która pierwszy oficjalny mecz rozegrała 22 lata temu z lekkim okładem, nigdy nie awansowała do finałów mistrzostw świata i Europy, nigdy nie wygrała nawet meczu o punkty. W 115 meczach w swojej historii zwyciężyła raz, zremisowała trzykrotnie, a 111 razy przegrała. To jedyne zwycięstwo odniosła 28 kwietnia 2004 roku, pokonując towarzysko Liechtenstein 1:0.

Kilka miesięcy wcześniej z tym samym rywalem San Marino zremisowało 2:2, również w spotkaniu towarzyskim. Dwa pozostałe remisy miały większą rangę, bo zostały wywalczone w eliminacjach MŚ. 10 marca 1993 roku drużyna odniosła największy sukces w historii, uzyskując bezbramkowy remis z Turcją. Na kolejny w meczu o punkty czekała ponad osiem lat - 25 kwietnia 2001 roku zremisowała na Łotwie 1:1.

Nie dziwi więc szczera deklaracja trenera naszych dzisiejszych rywali Giampaolo Mazzy przed wieczornym meczem. Zawsze staramy się grać tak, aby przegrać jak najmniejszą różnicą goli. Na koniec meczu je podliczymy i zobaczymy, jak wyszło. Najważniejsze, abyśmy mogli zejść z boiska z podniesionym czołem - przyznał szkoleniowiec.

Trener biało-czerwonych Waldemar Fornalik zapewniał zaś: Wiemy, czego oczekują od nas kibice. Czy oznacza to, że przed meczem z Ukrainą nasi piłkarze tego nie wiedzieli? Ukrainą, przypomnijmy, tak osłabioną, że remis na Narodowym miał być dla niej sukcesem. A biało-czerwoni nie tylko przegrali - pokazali brak wiary, brak zaangażowania, brak ambicji.

To dlatego kibice piłkarscy nie mówią o meczu z San Marino inaczej jak z przekąsem. Choć wygrana, pewnie wysoka, jest na wyciągnięcie ręki. Inna sprawa, że o naszych dzisiejszych rywalach można powiedzieć wszystko, ale nie to, że zapomnieli, co to chęci, ambicja i miłość do futbolu. Czyli chyba dokładnie odwrotnie niż nasi reprezentanci...

Nastroje wśród kibiców najlepiej zobrazują zresztą ich wpisy, które pojawiły się dzisiaj na naszym profilu na Facebooku. Zacytujmy kilka z nich:

"A nasi 'piłkarze' w ogóle wiedzą, co będą robili dziś na boisku?? Obawiam się, że ten mecz nie ma sensu. San Marino to SPORTOWCY - grają, bo kochają sport. A nasi pseudosportowcy kochają jedynie kasę".

"Lewandowski nie trafi 10 razy do pustej bramki, ale jeden raz bramkarz wybije piłkę wprost w niego i ta wpadnie do bramki - w taki oto sposób balon pęknie, Lewandowskiego na nowo 'kibice' będą wielbić, tak samo jak Reprezentację pod wodzą tego dziwnego człowieka ze Śląska..."

"Jak naszym spodenki nie spadną albo dostaną opla astrę za mecz, to może przegrają tylko 0:1".

"Bądźmy patriotami i dajmy wygrać naszym gościom dzisiejszym z San Marino. Zasługują na ten zaszczyt, więc kibicujmy..."

"Pamiętam, gdy przed laty ręka (wprawdzie nie "boskiego Diego", tylko Jana /Furtoka/) ratowała nam punkty w eliminacjach właśnie z San Marino... Jeden z żałośniejszych epizodów historii naszego piłkarstwa".

I właśnie w tym duchu zadajemy Wam takie oto pytanie...