Było tak blisko... Polscy hokeiści przegrali w czeskiej Ostrawie z Łotwą po dogrywce 4:5 (1:0, 1:1, 2:3 - d. 0:1) w swoim pierwszym meczu grupowym mistrzostw świata Elity. W niedzielę Biało-Czerwoni zmierzą się ze Szwedami.
Biało-Czerwoni wrócili do światowej czołówki po 22-letniej przerwie, a rywale w poprzednich mistrzostwach globu wywalczyli brązowy medal. To wskazywało, który zespół wystąpi w roli faworyta.
W składzie Łotyszy nie było żadnego gracza występującego na co dzień w krajowej lidze. U Polaków zdecydowana większość reprezentowała rodzime kluby.
Już kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania w okolicach Ostravar Areny na ulicach widać było pokrzykujących kibiców obu ekip. Było gwarno także z tego powodu, że na stadionie tuż obok lodowiska w ekstraklasie rywalizowali piłkarze miejscowego Banika i Mladej Boleslav.
Początek spotkania należał do częściej atakujących Łotyszy. Polski bramkarz John Murray został szybko "rozgrzany". Dominowali też na trybunach łotewscy kibice. Nadzieje polskich sympatyków wzrosły, kiedy ich ulubieńcy grali w przewadze. Nic z niej nie wyszło, ale krótko po wyrównaniu sił Biało-Czerwoni objęli prowadzenie. Po strzale Krzysztofa Maciasia z bliska krążek wylądował za linią bramkową. Sędziowie uznali to trafienie po analizie wideo, a polscy fani nieśmiało krzyknęli "jeszcze jeden, jeszcze jeden".