Marcin Szamborski w towarzystwie rosyjskiej załogi wyruszył kilka dni temu w podróż dookoła świata. Trasę chce pokonać śmigłowcem. Przed nim udało się to zaledwie kilkunastu osobom. "Przelecieliśmy na razie ponad 4 tysiące kilometrów. Jeśli pogoda pozwoli, dziś chcemy dotrzeć do Reykjaviku" - mówi Szamborski w rozmowie z RMF FM.
Patryk Serwański, RMF FM: Gdzie już dolecieliście i ile kilometrów udało się dotychczas pokonać?
Marcin Szamborski: Nocowaliśmy w północnej Szkocji - dokładnie w archipelagu Orkady. Dotychczas pokonaliśmy 4100 kilometrów. Wczoraj strasznie wiało. Chmury wisiały nisko. Było ryzyko oblodzenia. Jeżeli dziś warunki pozwolą, polecimy przez Szetlandy na Wyspy Owcze i dalej na Islandię do Reykjaviku. To plan idealny. Zobaczymy, ile uda się zrealizować. Na Szetlandy mamy pół godziny lotu, a później - patrząc na globus - będziemy lecieć już w lewo, a więc na zachód.
Ile kilometrów dziennie jesteście w stanie pokonać?
Lecimy śmigłowcem Bell 407. On ma prędkość przelotową w graniach 220-240 km/h. Zależy to od wagi i od wiatru, który raz nam pomaga, a raz przeszkadza. Na dziś mamy przewidziane 1200 kilometrów do Reykjaviku. Ponieważ wiatr nie będzie nam sprzyjał, powinno to zająć około 7 godzin.
Na ile kilometrów wystarczy paliwa? Ile międzylądowań jest niezbędnych?
Przed Reykjavikiem potrzebujemy jednego międzylądowania. Ten śmigłowiec fabrycznie przelatuje na jednym tankowaniu około 500 kilometrów, ale mamy dodatkowe zbiorniki paliwa. Jeden na 360 litrów i drugi, który wykorzystamy podczas przelotu przez Rosję. Tam mamy rekordowy odcinek - na raz musimy pokonać 1000 kilometrów. To nasze maksimum bez tankowania. W Rosji będziemy musieli czekać na bezwietrzną pogodę. Wtedy pójdziemy wysoko, bo jak się leci wysoko, to śmigłowiec mniej pali. Innym wyjściem będzie czekanie na korzystny wiatr.
Za wami kilka dni podróży. Były już jakieś niespodziewane przygody?
Oczywiście. To też jest urok takiej wyprawy. Mamy już pierwsze obsuwy związane z pogodą, ale z tego zdawaliśmy sobie sprawę, bo z pogodą nie wygrasz. Tak wiało i była tak słaba widoczność, że nie chcieliśmy ryzykować. Szczególnie, że przed nami lot nad oceanem. W sobotę z kolei przegapiliśmy sytuację. Lotnisko tego dnia było otwarte do 16.30, a na miejsce dolecieliśmy po 17. Na szczęście na Orkadach mamy przyjaciół i po prostu wylądowaliśmy u nich w ogródku.
Jak wygląda wasz dzień? Bo rozumiem, że sztywne punkty to sprawdzanie na bieżąco prognoz pogody i przegląd śmigłowca.
Jest tak, jak mówisz. Śmigłowiec sprawdzamy przed każdym starem. Bardzo szczegółowo rano i trochę mniej szczegółowo po kolejnych uruchomieniach w ciągu dnia. Co do pogody, to sprawdzamy ją wieczorem. Prognozy lotniskowe, obszarowe. Sprawdzamy to na kilku aplikacjach. Potwierdzamy te informacje u znajomych, a rano zabawa zaczyna się od nowa. Nawet nie patrzymy, co jest możliwe za dwa dni, bo to wszystko zmienia się bardzo szybko.
Chyba jednym z problemów jest logistyka. Kwestie tankowania, trasy, pozwoleń, bo przecież lecicie przez przestrzeń powietrzną wielu państw.
Wszyscy z załogi lataliśmy po świecie, mamy to ogarnięte. Wiemy, jakie dokumenty są niezbędne. Jak wiesz, lecę wspólnie z Rosjanami. Dziś opuszczamy terytorium Wielkiej Brytanii i lecimy na Wyspy Owcze, a więc wracamy do strefy Schengen. Trzeba było złożyć dokumenty, znaleźć lotnisko. Teraz przed nami szczególna sytuacja, bo wlecimy nad Atlantyk. Długo się do tego przygotowywaliśmy. Mamy specjalne skafandry i odpowiednie urządzenia, które w razie kłopotów pomogą nas zlokalizować. Wczoraj przez kilka godzin ćwiczyliśmy procedury na wypadek awarii. Mamy tratwę i planowaliśmy, kto gdzie siedzi i jakie ma zadania. Szanse na taką usterkę to 1 do kilkudziesięciu tysięcy, ale wykluczyć tego nie można. Jesteśmy jednak dobrze przygotowani i wyekwipowani.
Latanie nad dużymi akwenami wodnymi to największe wyzwanie?
Zdecydowanie. Z uwagi na pogodę oczywiście. Wczoraj wiało tu na Orkadach z prędkością 80 km/h. Pogoda nad Atlantykiem ma to do siebie, że bardzo szybko się zmienia. Zmiany są raptowne. Islandczycy mają nawet koszulki z takim napisem: "Jeśli nie podoba ci się pogoda na Islandii, to poczekaj pięć minut".
Jaką macie wysokość przelotową?
1500-1800 stóp, a więc 500-800 metrów. To jest wysokość, z której fajnie się ogląda ziemię. Jednocześnie w razie czego mamy wystarczającą ilość czasu, aby wybrać miejsce szybkiego lądowania. To wysokość, która gwarantuje także bezpieczeństwo. Robimy też filmy i zdjęcia. Od wczoraj jednak mamy kłopot z internetem, a to utrudnia wysłanie kolejnych materiałów. Mam nadzieję, że w Reykjaviku uda nam się przesłać kolejne multimedia.
Po całym dniu w śmigłowcu padacie z nóg, czy jednak jest jeszcze siła na spokojny posiłek, rozmowy?
Kolacja, krótkie planowanie i do łóżka. To jest jednak skupienie, uważność, które towarzyszą nam przez cały dzień. Jest to trochę obciążające. W związku z tym zaplanowaliśmy co 5-6 dni jednodniowe postoje właśnie po to, by się trochę zregenerować.
Rano przed lotem jest rozgrzewka, trucht? Bo potem przez wiele godzin siedzicie na fotelach.
Staram się pilnować i codziennie rano 15 minut poświęcam na gimnastykę. To ważne.