"Pierwsze koty za płoty, jedziemy dalej" - mówi Kamil Glik po zremisowanym 2:2 pierwszym meczu eliminacji mundialu. Biało-czerwoni taki właśnie wynik wywalczyli wczoraj w Astanie z Kazachstanem. Z obrońcą reprezentacji Polski rozmawiał nasz specjalny wysłannik na to spotkanie Maciej Jermakow.
Maciej Jermakow RMF FM: Pierwsza połowa dobra, druga zupełni inna. Da się to racjonalnie wytłumaczyć?
Kamil Glik: Nie wiem, taka jest piłka. Pierwsza połowa rzeczywiście bardzo dobra, tylko raz sami sobie stworzyliśmy zagrożenie po naszym błędzie. W drugiej połowie też te dwie bramki które straciliśmy były do uniknięcia. Momenty dekoncentracji zadecydowały, że nie udało nam się wywieźć trzech punktów, a straciliśmy 2.
Błędy z tyłu, ale też z przodu - prowadzenie można było podwyższyć choćby w pierwszej połowie...
W pierwszej i w drugiej. 2:0 to jest taki wynik, że przy jednej straconej bramce przeciwnik nabierze wiatru w żagle i wszystko może się zdarzyć. I rzeczywiście tak ten mecz wyglądał. No ale nic - pierwsze koty za płoty, jedziemy dalej, zostało 9 meczów, bardzo trudnych meczów.
Niedosyt jest bardzo duży?
Niedosyt po każdym meczu jest. Tym bardziej, że tu było dwa zero - i nie ma znaczenia z kim graliśmy - jak się wygrywa 2:0 to niedosyt musi być.
Kazachowie grali bardzo ostro, panu też w pewnym momencie puściły chyba nerwy...(Glik szturchnął nogą leżącego na murawie rywala, sędzia pokazał mu żółtą kartkę - przyp. red.)
Nie no, nerwy mi nie puściły, zachowałem się dość spokojnie. Byłem sfrustrowany tą sytuacją, zawodnik leżał, udawał, że się dusi, nie wiadomo o co chodziło. Zdenerwowało mnie to leżenie. A jeszcze sędzia doliczył tylko 4 minuty, gdzie w drugiej połowie tego grania było z 10-15 minut, nie więcej.
(j.)