Dowódca patrolu, który w Dawidach Bankowych koło Pruszkowa na Mazowszu wioząc dwie nastolatki rozbił radiowóz, został zawieszony w czynnościach służbowych. Taką decyzję podjął Komendant Stołeczny Policji.
Powodem tej decyzji była analiza materiału dowodowego zebranego w postępowaniu dyscyplinarnym. Szef stołecznej policji podjął decyzję o zawieszeniu funkcjonariusza, po tym jak uzyskał informacje z tej analizy.
Komenda przejęła też postępowanie dyscyplinarne w tej sprawie od komendy powiatowej w Pruszkowie.
W ubiegły poniedziałek wieczorem funkcjonariusze z Pruszkowa otrzymali zgłoszenie dotyczące wypalania kabli. Pojechali na miejsce. Tego wypalania nie potwierdzili, natomiast było jakieś ognisko - mówiła wtedy Karolina Kańka z Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie.
Funkcjonariusze zakończyli interwencję i zabrali do radiowozu dwie nastolatki - 17- i 19-letnią. W pewnym momencie w miejscowości Dawidy Bankowe doszło do wypadku radiowozu. Funkcjonariusz stracił panowanie nad samochodem i auto uderzyło w drzewo. Dziewczyny same zgłosiły się na pogotowie, a potem jedna z nich pojechała do szpitala.
O zdarzeniu Komendant Powiatowy Policji w Pruszkowie poinformował Biuro Spraw Wewnętrznych Policji, prokuraturę, a także Komendanta Stołecznego Policji.
Początkowo policjantów nie zawieszono, a zakazano im jedynie prowadzenia pojazdów służbowych. Potem obaj poszli na zwolnienia lekarskie.
W ubiegłą środę Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie wszczęła śledztwo w tej sprawie. Dotyczy ono spowodowania wypadku oraz nieudzielenia pomocy.
W komendzie policji w Pruszkowie kontrolę poselską rozpoczęły dziś posłanki KO Aleksandra Gajewska i Kinga Gajewska. Według nich ma ona wykazać m.in., czy radiowóz był monitorowany i czy wcześniej dochodziło do podobnych zdarzeń.
Dlaczego stróże prawa ograniczają wolność dwóch nastoletnich dziewcząt, uprowadzają je policyjnym samochodem, powodują wypadek, nie udzielają pomocy, a jakiekolwiek konsekwencje dyscyplinarne mają miejsce dopiero, kiedy my zapowiadamy kontrolę i kiedy jest tak ogromna presja opinii publicznej? - pytała Aleksandra Gajewska na konferencji zorganizowanej przed budynkiem policji w Pruszkowie.
Zastanawiała się też, "dokąd ci funkcjonariusze jechali z nastolatkami i co by się stało, gdyby nie wypadek". Podkreśliła, że 17- i 19-latka zachowały się wzorowo, alarmując służby po zauważeniu pożaru. To kolejny przypadek, który pokazuje że w polskiej policji funkcjonuje poczucie bezkarności - powiedziała. Kto będzie rozliczał tych policjantów? Może komendant główny, który bawiąc się granatnikiem prawie wysadził komendę, a potem został uznany za poszkodowanego? - pytała.
Kinga Gajewska zapowiedziała sprawdzenie, czy w radiowozie był monitoring, czy zabezpieczono rozmowy z komisariatem, czy spisano protokoły zeznań dziewcząt w OSP w Raszynie, skąd jedną z nich zabrał ambulans oraz dlaczego nastolatce ze złamaną ręką nie udzielono pomocy i nie zwieziono jej do szpitala. Dodała, że policjanci "działali bardzo swobodnie, czuli się bezkarni, wydaje się, że to mogło być nie pierwszy raz". Zapowiedziała zbadanie, czy takie sytuacje zdarzały się wcześniej w Pruszkowie, innych miejscach na Mazowszu lub gdziekolwiek w Polsce.
Apelujemy do dziewczyn, kobiet, które miały podobne zdarzenia. Jeżeli macie taką sprawę, zgłoście się do nas. Macie nasze pełne wsparcie, dyskrecję, pomożemy jako kobiety, posłanki, matki - wezwała.
W weekend Roman Giertych, który jest adwokatem 17-latki, w kilkunastominutowym nagraniu na YouTube opisał kulisy wypadku. Jak mówił, grupa młodzieży podróżowała wieczorem dwoma samochodami na spotkanie.
Zobaczyli pożar wzdłuż drogi. Paliły się krzaki, próbowali ten pożar ugasić. Nie dali rady, więc wezwali straż pożarną. Na miejsce przybyła również policja. Gdy policja przyjechała, pożar już był przez strażaków ugaszony, ale policja zaczęła - z niewiadomych powodów - spisywać młodzież, która zawiadomiła straż pożarną. W czasie spisywania padały różne żarty, również o charakterze niewybrednym. Jeden policjant, wskazując na świecące się światło wozu straży pożarnej, tzw. koguta, rzucił do będących tam dziewczyn, że może im pokazać innego koguta - mówił Giertych.
Jak dodał, następnie starszy z policjantów - mający ok. 35-40 lat - zapytał młodzież, czy mają narkotyki.
Ci zareagowali śmiechem, mówiąc, że nie mają żadnych narkotyków. Wybrał jedną z dziewczyn i powiedział do niej: wsiadaj do samochodu. Dziewczyna była przerażona, wsiadła, ale poprosiła koleżankę, moją klientkę, aby wsiadła do samochodu razem z nią. Młodzi ludzie protestowali, szczególnie chłopak tej młodszej nastolatki - dlaczego one mają wsiąść do radiowozu. Policjanci weszli razem z dziewczynami, przez chwilę prowadzili, nie wiem, jakieś wpisywanie czegoś do systemu policyjnego, po czym nagle, bez ostrzeżenia, z piskiem opon ruszyli - podkreślał.
Młodsza z dziewczyn miała się pytać, gdzie jadą. Nie dostała na to odpowiedzi. A ponieważ przyspieszali, to dziewczyny nie mogły zapiąć pasów. Powiedziały o tym dwukrotnie policjantom. Na to też nie dostały żadnej odpowiedzi. Samochód z dużą prędkością przejechał dwa kilometry i na zakręcie doszło do wypadku, uderzył w drzewo. To była godzina 21.30-21:40, było ciemno. Skręcali w dróżkę, taki pokruszony asfalt, która prowadziła w stronę lasku i odludzia. W zupełnie drugą stronę była komenda policji w Pruszkowie, gdzie pracowali policjanci - mówił Giertych.
Jak stwierdził, po wypadku, dziewczyny wyczołgały się z samochodu. Najpierw podszedł do nich młodszy policjant, pytając się, czy nic się im nie stało. Następnie starszy powiedział do nich: "s***********e stąd". Nie udzielono im pomocy, nie wezwano karetki, mimo że moja mocodawczyni miała ciężko złamany nos, w poniedziałek przechodzi operację, przebywa w szpitalu w tej chwili. Była cała zalana krwią - dodaje.
Giertych twierdzi, że ta reakcja policji świadczy o tym, jaki był motyw tego uprowadzenia. Bo mieliśmy - w sensie prawnym - z nielegalnym pozbawieniem wolności w sposób oczywisty. Nie było żadnych podstaw do nakazania wejścia do samochodu, do wywiezienia. To były wszystko działania o charakterze przestępczym. Ta reakcja po wypadku wskazuje na próbę ukrycia tego faktu - przekazuje.
Karetkę wezwali chłopcy, którzy przyjechali na wezwanie pokrzywdzonych i zawieziono moją mocodawczynię do szpitala, a druga dziewczyna ze złamaną ręką była przesłuchiwana do czwartej nad ranem przez policję. Tę samą, która zawiniła w tej sprawie - dodaje Giertych.