Śląski Urząd Wojewódzki jednak złożył wniosek do prokuratury o wszczęcie śledztwa w sprawie urządzeń podsłuchowych wykrytych na sali, w której na początku maja obradował rząd. Dowiedział się o tym reporter RMF FM. Wojewoda zdecydował się na te kroki, mimo że początkowo jego urzędnicy bagatelizowali sprawę.

REKLAMA

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która badała sprawę, nie znalazła podstaw, by stwierdzić, że znaleziona aparatura mogła służyć do bezprawnego pozyskiwania informacji.

Co w takim razie stoi za decyzją urzędu wojewódzkiego?

Wojewoda uznał, że skoro pojawiły się najmniejsze wątpliwości dotyczące funkcjonowania jego instytucji, chce, by sprawę dokładnie prześwietliła prokuratura i aby śledczy oficjalnie potwierdzili lub zaprzeczyli, czy doszło do złamania prawa - donosi reporter RMF FM Krzysztof Zasada.

Sami urzędnicy, tłumacząc swoje wcześniejsze wypowiedzi, w których bagatelizowali sprawę, twierdzą dziś, że opisując ten wykryty przez ABW i SOP sprzęt zawsze używali stwierdzenia "prawdopodobnie".

A mówili wtedy, że to najpewniej instalacja do zdalnej komunikacji w urzędzie. Teraz jednak chcą, by prokuratura prowadziła śledztwo w sprawie "bezprawnego uzyskiwania informacji przy użyciu urządzenia podsłuchowego bądź wizualnego" - dopowiada nasz dziennikarz.

Posiedzenie z 7 maja

7 maja br. rząd był w Katowicach na wyjazdowych obradach. W sali, w której mieli zebrać się ministrowie, znaleziono podejrzane urządzenia, wyglądające na podsłuch.

Reporterka RMF FM Anna Kropaczek dowiedziała się jeszcze tego samego dnia od rzeczniczki wojewody śląskiego Alicji Waliszewskiej, że urządzenie miało kiedyś służyć do komunikacji między urzędnikami.

Według moich informacji jest to urządzenie, które służyło do komunikacji między oddalonymi od siebie pomieszczeniami, a zamontował je były, emerytowany już pracownik urzędu - powiedziała Alicja Waliszewska. Nasz rozmówczyni nie umiała powiedzieć, kiedy to urządzenie mogło zostać zamontowane.

Koniec końców, posiedzenie Rady Ministrów odbyło się bez przeszkód.