Prokuratorskie śledztwo ma wyjaśnić sprawę tajemniczego ładunku bombowego znalezionego w Gródkowie w województwie śląskim. Materiał wybuchowy był przymocowany do bramy przed jednym z domów. Służby zostały wezwane tam do płonącego samochodu. Jak ustalił reporter RMF FM, do tej pory przesłuchano m.in. sąsiadów oraz przeszukano kilkanaście samochodów i domów w pobliskich miejscowościach.

Zaczęło się od zgłoszenia o płonącym samochodzie w nocy z 30 na 31 sierpnia. Kiedy strażacy dojechali na miejsce, ogień zgasiła mieszkająca tam kobieta. Powiedziała, że najpierw usłyszała wybuch, a chwilę potem zobaczyła płonące auto.

Na miejscu znaleziono ładunek zapalny, który najprawdopodobniej doprowadził do pożaru auta.

To jednak nie był koniec. Na bramie wjazdowej zauważono duży pocisk z widocznymi antenami i czerwoną diodą. Z powodu realnego zagrożenia ewakuowano mieszkańców pobliskich domów. Pirotechnicy uznali, że nie była to atrapa bomby, dlatego pirotechnicy zabrali pocisk i zdetonowali go w bezpiecznym miejscu.

Śledztwo trwa od początku września. Sprawa elektryzuje mieszkańców. Jakie są ustalenia Prokuratury Rejonowej w Będzinie?

"Badamy różne motywy, ale na razie żadnego z nich jednoznacznie nie potwierdzono" - usłyszał reporter RMF FM w prokuraturze w Będzinie. Nikomu też, jak dotąd, nie postawiono zarzutów.

Śledztwo dotyczy spowodowania zagrożenia dla wielu osób, które wiązało się z umieszczeniem na bramie wjazdowej na podwórko urządzenia wybuchowego z zapalnikiem rtęciowym.

Do tej pory m.in. przesłuchano sąsiadów oraz przeszukano kilkanaście samochodów i domów w pobliskich miejscowościach.

Opracowanie: