Warunki po pierwszym wybuchu w kopalni Pniówek pozwalały wysłać ratowników po poszkodowanych wskutek niego górników - zapewnił dyrektor tego należącego do Jastrzębskiej Spółki Węglowej zakładu, Marian Zmarzły. W wyniku wybuchów metanu 20 kwietnia życie straciło 9 górników i ratowników górniczych, a 7 innych dotąd nie odnaleziono.
Cztery osoby zginęły w kopalni, pięć kolejnych zmarło, mimo wysiłków lekarzy, w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, w tym jedna tuż po przyjęciu do szpitala. W CLO przebywa pięciu najciężej poszkodowanych górników z oparzeniami. W sumie po katastrofie leczonych tam było ponad 20 górników.
Dziewięć ofiar to górnicy i ratownicy górniczy, którzy po pierwszym wybuchu ruszyli na pomoc poszkodowanym. Siedmiu osób dotąd nie odnaleziono. Ze względu na ekstremalnie trudne warunki pod ziemią, zagrożony rejon, gdzie pozostali górnicy, został otamowany. Będzie można tam wejść, gdy maksymalnie ograniczone zostanie zagrożenie pożarowe - jest to najpewniej perspektywa miesięcy.
Na wtorkowej konferencji prasowej w kopalni pełniący funkcję od maja dyrektor Pniówka Marian Zmarzły akcentował, że nadrzędnym celem akcji ratowniczej rozpoczętej po pierwszym wybuchu w rejonie ściany N-6 było ratowanie życia poszkodowanych pracowników - w umożliwiających to warunkach.
Mieliśmy sygnał od pracownika przebywającego w rejonie 100. sekcji (ściany wydobywczej) z urazem nogi, który prosił dyspozytora o pomoc, co jest nagrane. A potem mieliśmy kontakt od zastępu (ratowników), który znalazł się pod ścianą, że nawiązali kontakt z tym poszkodowanym i prosił on o udzielenie pomocy - mówił dyrektor.
Analizując pomiary na wylocie ze ściany, zdecydowanie można było wtedy wysłać tych ratowników - podkreślił Zmarzły, dodając, że także idąc do ściany ratownicy dysponowali przyrządami kontroli składu atmosfery. Zastęp doszedł do wlotu do ściany, być może na kilka metrów wszedł do niej. Zastępowy relacjonował przez ratowniczy system łączności przed zerwaniem kontaktu, że widoczność w ścianie sięga ok. 20 sekcji. Ratownicy nie widzieli jeszcze poszkodowanego. Około godz. 3 nastąpił kolejny wybuch i zerwał się kontakt z zastępem.
Zastępowy może podjąć decyzję o wycofaniu się do bazy, jeśli zmieni się skład atmosfery czy nastąpi jakiekolwiek zagrożenie - przypomniał dyrektor uściślając, że zastępowy na wlocie wskazywał, że było tam ok. 2 proc. metanu i 56 ppm tlenku węgla. W takich warunkach akcja może być prowadzona - stwierdził dyrektor Pniówka.
Odnosząc się do warunków przed katastrofą Zmarzły, prezentując schemat rejonu ściany N-6 wyjaśniał, że przed katastrofą do pierwszego stopnia zagrożenia klimatycznego zaliczono stosunkowo niewielki odcinek ściany (od 1. do 45. sekcji), wraz z odcinkami wyrobisk, którymi odprowadzano z niej powietrze. Zgodnie z przepisami w razie pracy w temperaturze powyżej 28 stopni Celsjusza powyżej dwóch godzin, czas pracy górników zostaje skrócony z 7,5 godziny do 6 godzin.
Górnicy pracowali w całym rejonie ściany, jednak większość prac prowadzona była przy wlocie, gdzie zagrożenie klimatyczne nie występowało. Kombajn przez prawie całą zmianę pracował właśnie tam, w sekcjach od 100. do 131., a do miejsca z zagrożeniem klimatycznym zjechał na ok. pół godziny przed końcem zmiany, w czasie której doszło do pierwszego wybuchu.
Na zmianie tej zatrudnione były 42 osoby. 19 z nich wyjechało po 6 godzinach pracy, po północy, zgodnie z reżimem pracy w zagrożeniu klimatycznym. Byli to pracownicy odmetanowania (zewnętrznej spółki) oraz oddziału (kopalni Pniówek).
Większość prac w ścianie toczyła się na odcinku, gdzie nie było przekroczenia temperatury, a tylko na pół godziny przed końcem zmiany zjechał do odcinka, gdzie temperatura była przekroczona - mówił Zmarzły, uściślając, że ze względu na czas pracy w zagrożeniu klimatycznym poniżej 2 godzin nie obowiązywało wówczas skrócenie czasu pracy pracujących w rejonie kombajnu górników z 7,5 godziny do 6 godzin, mieli oni zatem wyjechać o godz. 1.30.
W momencie pierwszego wybuchu w ścianie przebywały trzy osoby niepodlegające skróconemu czasowi pracy, z których jedna bezpośrednio po wybuchu została wytransportowana na powierzchnię. Pracownik, który wzywał pomocy, znajduje się w rejonie ok. 100. jej sekcji. Jeden z pracowników znajduje się przy kombajnie. Pięciu ratowników, którzy pozostali po drugim wybuchu pod ziemią, znajduje się prawdopodobnie przy skrzyżowaniu wlotu do ściany ze ścianą.
Obecnie atmosfera w otamowanym rejonie wskazuje na wygaszenie pożaru, który miał tam miejsce po łącznie ok. 20 wybuchach. Zawartość metanu sięga 60 proc., tlenu 2 proc. Wejście do tego pola pożarowego będzie możliwe dopiero wtedy, gdy stan atmosfery będzie na tyle stabilny (...), że będziemy wchodzić nie narażając ratowników. To musi być pewne. Nie możemy dopuścić, że szybko otworzymy rejon i dojdzie do reaktywacji pożaru, bo dotrze tam tlen - podkreślił we wtorek Zmarzły.