To nie mógł być przypadek. Przynajmniej mieszkańcy Poznania nie chcieli w to wierzyć. Odkrycie nienaturalnie ułożonych zwłok w trakcie ekshumacji rozbudzało wyobraźnię i doprowadziło do zbiorowej paniki. Lekarstwem na zbicie gorączki psychozy miała być inicjatywa hrabiego Edwarda Raczyńskiego. Tak oto w Poznaniu powstał budynek o bardzo nietypowym przeznaczeniu - dom dla pozornie umarłych.
Był 1828 rok. Władze pruskie postanowiły zbudować fortyfikację na Cytadeli. By to zrobić, konieczne było zlikwidowanie znajdującego się tam cmentarza. Rozpoczęto ekshumacje i to w ich trakcie natrafiono na coś niepokojącego.
Odkryto zwłoki pochowane w nienaturalnych pozycjach. Twarzą do dołu, z przykurczonymi kończynami - mówi w rozmowie z RMF FM Weronika Klepacz z Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu. Wieść o dziwacznie ułożonych szkieletach szybko rozeszła się po mieście. Z domysłów zrodziła się teoria, że nienaturalne ułożenie zwłok wynika z pochowania nieszczęśników żywcem. To przekonanie potęgował znany z opowiadań i legend motyw pełnej męczarni śmierci po przedwczesnym pochówku. Stopniowo wierzyć w teorię o pochowanych żywcem wierzyć zaczęła coraz większa liczba osób. Poznaniem zawładnęła psychoza.
Tej panice uległ także nasz fundator hrabia Raczyński. Doszedł do wniosku, że trzeba zrobić coś, żeby uratować poznaniaków przed tym strasznym losem. Zaczął szukać informacji - opowiada bibliotekarka.
Lęk przed obudzeniem się w trumnie nie był niczym nowym. W 1828 roku wypracowano już metody, które miały temu przeciwdziałać. Jedne były mniej drastyczne - jak po prostu odwlekanie pogrzebu, a drugie bardziej - polewanie zmarłego woskiem lub wrzątkiem, przypalanie nieboszczyka albo obcięcie głowy. Hrabia Raczyński chciał jednak znaleźć dla poznaniaków inne rozwiązanie. To zajęło mu sporo czasu.
W końcu dotarł do tego, że jest coś takiego jak przysionek śmierci w Turyngii. Tam skontaktował się z radcą miejskim C. M. Mayem i poprosił o udostępnienie dokumentów na temat tego miejsca - wyjaśnia Weronika Klepacz.
Po dwóch tygodniach dokumenty dotarły do hrabiego. Przetłumaczył je dla niego Karol Libelt, filozof i działacz społeczny. On miał też stworzyć na ich postawie instrukcje dla przyszłego pracownika poznańskiego przysionku.
Gdy wszystko było gotowe, Raczyński udał się do władz miejskich i zadeklarował, że wybuduje przysionek i będzie opłacał pierwsze sześć lat jego funkcjonowania, a później dom dla pozornie umarłych stanie się własnością miasta. Sprzeciwu nie było.
Raczyński nie doczekał się otwarcia domu dla pozornie umarłych. 20 stycznia 1845 roku hrabia w wyniku depresji popełnił samobójstwo. O przysionku śmierci jednak nie zapomniał.
W testamencie zostawił polecenie swojemu synowi Rogerowi, żeby kontynuował wszystko, co związane właśnie z domem dla pozornie zmarłych. 1 stycznia 1848 roku dom dla pozornie zmarłych został otworzony - tłumaczył Klepacz.
Nie jest jasne, gdzie przysionek dokładnie się znajdował. W "Gazecie Wielkiego Księstwa Poznańskiego" i późniejszych "Kronikach Miasta Poznania" wspomina się o tym, że dom powstał na terenie cmentarza parafii pw. Marii Magdaleny. Są też głosy, które sprzeciwiają się tej teorii i mówią o tym, że przysionek został wybudowany na nekropolii należącej do parafii pw. świętego Marcina.
Ja najbardziej wierzę w te teorie o parafii pw. Marii Magdaleny. Z racji tego, że w "Gazecie Wielkiego Księstwa Poznańskiego" była relacja z tego, jak był otwierany dom dla zmarłych. Tam się wspomina o parafii Marii Magdaleny - mówi Klepacz.
Do domu dla pozornie umarłych mógł się zgłosić każdy, kto obawiał się, że zostanie przedwcześnie pochowany. Sam budynek był podzielony na trzy części: mieszkanie dozorcy, pomieszczenie dla kobiet pozornie zmarłych i pokój dla mężczyzn pozornie zmarłych.
Ciała były postawione na katafalku, pilnował ich dozorca - mówi Klepacz. Wymyślono też system, który miał informować dozorcę o "przebudzeniu" nieboszczyka. Na palce zmarłych nakładano naparstki połączone nicią i dzwoneczkami.
Istniała teoria, że jeżeli ktoś zapadł w głęboki sen, który pomylono ze śmiercią, to ktoś taki mógł przez przypadek poruszyć delikatnie palcem. Wtedy dzwonki dzwoniły. Zadaniem osoby, która pilnowała pozornie zmarłych było zawiadomienie w takiej sytuacji lekarza. Później już wszystko przejmował medyk, którego zadaniem było ocucenie pozornie zmarłego - zaznacza bibliotekarka.
Przysionek śmierci nie cieszył się jednak popularnością poznaniaków. W niektórych kręgach historyków mówi się nawet o tym, że z domu dla pozornie umarłych nikt nie skorzystał. Weronika Klepacz przyznaje jednak, że nie ma na tę tezę potwierdzenia.
Jasne jest, że Roger Raczyński zdecydował, by w 1852 roku przysionek zamknąć. Panika przed pochowaniem żywcem z czasem po prostu ustała. Dom jednak przysłużył się poznaniakom. Pieniądze, które uzyskano ze sprzedaży materiałów budowlanych pozostałych po jego rozbiórce, zostały przeznaczone dla na zaspokojenie potrzeb najbiedniejszych mieszkańców miasta.