Rodzeństwo z Gdyni może stać za fałszywym alarmem o konieczności awaryjnego lądowania śmigłowca pod Olsztynem. Maszyny szukało na lądzie i wodzie wczoraj kilkudziesięciu strażaków i policjantów. Do akcji poderwano także śmigłowiec z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.
Z nieoficjalnych informacji dziennikarza RMF FM Kuby Kaługi wynika, że wczoraj szybko ustalono, że telefon, z którego wykonano połączenie o kłopotach helikoptera, logował się w Gdyni. Był zarejestrowany na konkretnego abonenta.
Policjanci pojechali do jego mieszkania. Tam ustalili, że telefonem posługuje się 10-letni syn właściciela urządzenia. Razem z dwoma starszymi braćmi, nastolatkami, zrobili sobie żart. Post. Paulina Żur z olsztyńskiej policji podkreśliła, że cała trójka była w wieku 10-14 lat.
Zadzwonili do pracownika hotelu w miejscowości Siła koło Olsztyna, informując go o konieczności awaryjnego lądowania, odgrywając odpowiednie role, krzycząc, tak, by uwiarygodnić dramatyzm sytuacji.
Jak poinformowała post. Paulina Żur z olsztyńskiej policji, osobie dorosłej za wszczęcie fałszywego alarmu grozi kara od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności. Osoby nieletnie odpowiadają przed sądem dla nieletnich, a ich rodzice mogą ponieść koszty wywołanej akcji.
Akcja poszukiwawcza mogła kosztować wszystkie zaangażowane służby blisko 100 tys. zł. Oficjalnych danych na ten temat nie ma, ale jak udało się dowiedzieć naszemu dziennikarzowi Piotrowi Bułakowskiemu, sama akcja strażaków mogła kosztować ponad 10 tys. zł. Na miejscu było prawie 70 strażaków, ok. 20 wozów gaśniczych.
Najdroższe było użycie helikoptera Marynarki Wojennej, który - z kamerą termowizyjną - przeszukiwał m.in. Jezioro Wulpińskie. Jak się dowiedział Piotr Bułakowski, sam koszt paliwa to ok. 25 tys. zł za godzinę lotu, a maszyna była w powietrzu przez 3 godz.
Do tego trzeba jeszcze doliczyć koszt akcji policji.