Kolejne, trzecie już ognisko choroby nazywanej rzekomym pomorem drobiu potwierdzono w powiecie białostockim. Trwa likwidacja kur w dwóch gospodarstwach i odkażanie kurników.
Pierwsze stadio jest niewielkie - to 100 ptaków, ale w drugim jest 28 tysięcy kur brojlerów. Jak ustaliła reporterka RMF FM, dwa nowe ogniska są powiązane z pierwotnym. Teraz we wszystkich gospodarstwach, w których są kury, w promieniu 10 kilometrów od ognisk zakażenia, trwają kontrole weterynaryjne.
Dokonuje się wtedy nie tylko przeglądów, takich badań klinicznych tych stad, ale również pobiera się próbki - nawet jeżeli ten drób nie wykazuje żadnych objawów - żeby sprawdzić, czy w danym stadzie też nie krąży wirus - powiedział Krzysztof Jażdżewski, zastępca Głównego Lekarza Weterynarii do spraw Zdrowia i Ochrony Zwierząt.
Ponieważ jedno z ognisk znajduje się poza zagrożoną strefą, teraz będą one poszerzone.
W zagrożonej strefie wprowadzono dodatkowe restrykcje na przemieszczanie - to znaczy, że każda sztuka drobiu musi być pod ścisłą kontrolą lekarza weterynarii.
Główny Lekarz Weterynarii 11 lipca poinformował, że na fermie drobiu w Topilcu w gminie Turośń Kościelna w powiecie białostockim potwierdzono ognisko choroby rzekomy pomór drobiu. To pierwszy w Polsce przypadek od 49 lat.
Minister rolnictwa Robert Telus dziś w Studiu PAP na pytanie o potencjalne hipotezy dotyczące pojawienia się w Polsce tej choroby odpowiedział, że w tej chwili nie ma żadnych. Dodał, że pracują nad tym służby weterynaryjne, które badają "przepływ drobiu i to, skąd został kupiony, bądź skąd przyjechał".
Wirus jest wysoce zjadliwy i zagraża wszystkim ptakom, również dzikim. To bardzo zła informacja dla hodowców drobiu z tych terenów. Mówią, że najgorsze to brak informacji, co jest źródłem zakażenia.
Żyjemy w ogromnym stresie, żeby to się po prostu dalej nie rozprzestrzeniło i nie zajęło pozostałych miejscowości, pozostałych hodowców - mówiła wczoraj naszej reporterce pani Katarzyna, która ma fermę położoną trzy kilometry od zagrożonej strefy. Najgorsze, że nie wiemy, co było przyczyną, od czego się zaczęło. Czy przyjechało z paszą, czy to wina hodowcy, czy to wina powietrza, czy przyjechało z pisklęciem. Dla nas właśnie najgorsza jest ta niewiadoma, bo nie wiemy, od czego się mamy dalej chronić - zaznaczała.
Tablice informacyjne, spotkania sztabu kryzysowego - to część działań podjętych w gminie Turośń Kościelna po potwierdzeniu na fermie w Topilcu ogniska rzekomego pomoru drobiu. Choroba nie zagraża ludziom, ale jest bardzo niebezpieczna dla ptaków. Wójt gminy apeluje o ograniczenie wizyt w tym rejonie.
Są wyznaczone strefy, ustawione tablice, żeby uświadomić sytuację i ewentualnie przestrzegać tych, którzy poruszają się samochodami czy rowerami, bo to przecież atrakcyjny teren Narwiańskiego Parku Narodowego - mówi w rozmowie z naszą dziennikarką Grzegorz Jakuć, wójt gminy Turośń Kościelna. Nie ma obostrzeń dotyczących ruchu, natomiast hodowcy drobiu mają inne uwarunkowania - podkreśla. Chodzi m.in. o prowadzenie ewidencji osób, które pojawiają się w gospodarstwach.
Rzekomy pomór drobiu (inaczej nazywany też chorobą Newcastle) jest groźną chorobą wirusową. Przypomina wysoce zjadliwą grypę ptaków. Charakteryzuje się ona dużą zaraźliwością, a jej śmiertelność sięga momentami niemal 100 proc.