Wielka samochodowa wyprawa „maluchami”, czyli Fiatami 126 na Monte Cassino zakończyła się sukcesem. Uczestnicy wyprawy dotarli w piątek na krakowski Rynek Główny na wielki finał wyprawy. Kierowcy osiągnęli też cel charytatywny: do tej pory udało się zebrać ponad 2,5 mln złotych.
Pieniądze zostaną przeznaczone na pomoc dzieciom poszkodowanym w wypadkach oraz na edukowanie o bezpieczeństwie w ruchu drogowym.
W piątek o g. 17.00 na krakowskim Rynku Głównym odbył się finał Wielkiej Wyprawy Maluchów dla Dzieci, podczas którego można było spotkać się z jej uczestnikami. Na Rynku stawiło się ponad 60 z 80 załóg.
Kierowcy ponad 100 aut wyruszyli 5 lipca z Warszawy i przez Słowację, Węgry, Rumunię, Przełęcz Transfogarską, Serbię, Bośnię i Hercegowinę dojechali do Splitu w Chorwacji. Tam auta wjechały na prom, którym zostały przetransportowane do Ancony, skąd prowadził ostatni odcinek do mety na Monte Cassino.
Wyprawę poprowadziły legendy sportów motorowych: Longin Bielak, Sobiesław Zasada, Rafał Sonik, Kajetan Kajetanowicz i Bartosz Ostałowski.
Trasa często prowadziła przez górzyste, kręte drogi, a codziennie przejeżdżaliśmy nawet 500 kilometrów. Na Bałkanach termometry pokazywały 42 stopnie. W nieklimatyzowanych maluchach temperatura sięgała nawet 50 stopni - powiedział na mecie 94-letni Sobiesław Zasada. Bałem się o mój samochód, ale na szczęście obyło się bez większych awarii. Wszystkich uczestników napędzał cel akcji - dodał.
Uczestnicy wyprawy musieli stawić czoła nie tylko trudnej trasie i wysokiej temperaturze, ale też poradzić sobie z usterkami aut. Na jednym z przejść granicznych musieli zepsute maluchy przepychać przez granicę, ponieważ serbscy celnicy nie chcieli wpuścić ich na lawecie, obawiając się, że są wiezione... na sprzedaż.
Wyjątkowe przygody przeżyły dwa "smartluchy", czyli maluchy z silnikami smarta z automatyczną skrzynią biegów, które zostały przygotowane dla Bartosza Ostałowskiego i Jana Meli. Auto pierwszego z nich odmówiło posłuszeństwa w górach Słowacji, ale dzięki determinacji organizatorów i uczestników wyprawy, dwa dni później z Polski dojechał nowy silniki. Do tego czasu dwaj ambasadorzy podróżowali razem.
Dzięki Jankowi nie musiałem przemieszczać się busem, tylko mogłem kontynuować podróż w maluchu. Jest nas dwóch w środku, a mamy tylko jedną rękę - żartował Bartosz Ostałowski, jedyny kierowca z licencją FIA prowadzący stopą, pokazując tym samym ogromny dystans i pogodę ducha.
To jednak nie był koniec przygód. Gdy Bartek Ostałowski wrócił za kierownicę "smartlucha", następnego dnia silnik zaczął tracić moc, a potem wybuchła chłodnica, zalewając szybę i ograniczając widoczność. Nic nie widziałem, a obok drogi był głęboki rów. Do tego gorąca woda lała mi się pod nogi, więc tylko nacisnąłem krótko hamulec, zjechaliśmy i wyskoczyliśmy na zewnątrz, bo w środku nie dało się już oddychać - relacjonował Ostałowski.
80 maluchów wjechało pod szczyt Monte Cassino, gdzie przed 80 laty polscy żołnierze pokonali Niemców i przełamując front, otwarli aliantom drogę na północ.
Poza celem geograficznym wyprawa miała też cel charytatywny: zebranie pieniędzy dla dzieci poszkodowanych w wypadkach oraz na działania prewencyjne i edukacyjne.
Podczas tej wyprawy chcieliśmy uczciwie zamienić nasz trud i wysiłek fizyczny w środki, które powędrują do dzieci poszkodowanych w wypadkach. Odnieśliśmy sukces, bo zebraliśmy dwa miliony złotych i nie zatrzymujemy się - zapowiada Rafał Sonik.
Zbiórka na portalu zrzutka.pl będzie trwała do końca sierpnia. Jak deklarują jej organizatorzy, cel to zgromadzenie miliona... euro.
Pieniądze są potrzebne na rehabilitację, terapię i wsparcie psychologiczne dla najmłodszych ofiar wypadków. Mają też być przeznaczone na edukowanie najmłodszych, by byli świadomymi uczestnikami ruchu drogowego. Zebrane środki zostaną przekazane Fundacji Inter Cars, Fundacji Polskiego Związku Motorowego oraz Fundacji Euvic the Good People.