"Do tego zdarzenia nie doszło w zamierzony przez żołnierza sposób, a wskutek nieszczęśliwego wypadku, polegającego na tym, że żołnierz się potknął" - powiedział rzecznik oddziału Żandarmerii Wojskowej (ŻW) w Lublinie kpt. Iwo Sawa o piątkowym zdarzeniu przy granicy z Białorusią. Wypowiedź rzecznika to efekt dotychczasowych ustaleń ŻW.
Do zdarzenia doszło w piątek w okolicach miejscowości Topiło (woj. podlaskie) w Puszczy Białowieskiej. Żołnierz postrzelił migranta, który nielegalnie przekroczył polsko-białoruską granicę. Ranny został zabrany do szpitala.
O dotychczasowych ustaleniach Żandarmerii Wojskowej w sprawie incydentu sprzed kilku dni powiedział dziś rzecznik oddziału ŻW w Lublinie kpt. Iwo Sawa.
Chciałbym kategorycznie zdementować takie pierwsze doniesienia, jakoby żołnierz działał w jakimś szale adrenaliny (...). To jest naprawdę daleko idąca opinia, nie wiem czym poparta. Absolutnie dementuję, że taki był przebieg zdarzenia - powiedział kpt. Sawa. Pytany, skąd są te opinie, mówił, że to opinie z mediów społecznościowych, które potem były cytowane przez media tradycyjne.
Podkreślał, że "do tego zdarzenia nie doszło w zamierzony przez żołnierza sposób, a wskutek nieszczęśliwego wypadku, polegającego na tym, że żołnierz się potknął".
Jak opisał, żołnierze wzdłuż pasa granicznego poruszają się w patrolach, odległych od siebie o kilkaset metrów. Tu były działania dynamiczne, pojawiło się kilkunastu, nawet kilkudziesięciu migrantów, którzy przekroczyli granicę, żołnierze są obowiązani podjąć interwencję wobec nich (...), po to tam są - dodał kpt. Sawa.
Rzecznik powiedział, że najszybszym sposobem komunikacji z innymi patrolami w takiej sytuacji, są tzw. strzały alarmowe. Czyli żołnierz po prostu oddaje strzał w powietrze i patrole, które są w okolicy wiedzą, że coś się dzieje, wiedzą w którym kierunku się udać (...) - wyjaśniał.
Tu - ze wstępnych ustaleń - wynika, że sytuacja była dynamiczna, były strzały alarmowe (...), żołnierz się potknął i - potykając się - oddał strzał w niekontrolowanym kierunku i stało się nieszczęście - dodał rzecznik.
Żandarmeria Wojskowa zbiera dowody w tej sprawie, która - według dotychczasowych ustaleń - traktowana jest jako nieszczęśliwy wypadek wskutek nieostrożnego obchodzenia się z bronią. W zależności od skutków postrzału, jeśli żołnierz usłyszy zarzuty, to grozi mu do trzech lub - w przypadku ciężkich obrażeń albo śmierci rannego - do ośmiu lat więzienia.
Zebrane dowody trafią do prokuratury wojskowej. Zastępca ds. wojskowych Prokuratora Rejonowego Białystok-Północ płk Radosław Wiszenko poinformował PAP, że Żandarmeria Wojskowa ma ze szpitala, do którego ranny trafił, dostać dokumentację medyczną i pozyskać wstępną opinię biegłego co do obrażeń.
Będzie to miało wpływ na kwalifikację prawną śledztwa.
Weryfikowane są też dane personalne rannego, bo nie miał on przy sobie żadnych dokumentów.
Informację o tożsamości postrzelonego migranta podała dziś Grupa Granica, powołując się na informacje uzyskane od poszkodowanego. Od początku kryzysu migracyjnego zajmuje się pomocą humanitarną na granicy z Białorusią.
Ranny to 22-letni Syryjczyk. Przywołując jego relację aktywiści podali, że był on w grupie innych osób z Syrii, która przekroczyła granicę i idąc, ok. 7-9 km od granicy usłyszał krzyk, a zaraz potem padł strzał.
"Mężczyzna podkreśla, że usłyszał jeden, pojedynczy i niezrozumiały dla niego krzyk, dobiegający do niego z tyłu, po którym od razu padł strzał powalający go na ziemię. Mężczyzna został trafiony w plecy. Usłyszał jeszcze trzy strzały. Grupa, z którą szedł, natychmiast się rozbiegła" - podali aktywiści.
Jak relacjonują, "chwilę później podbiegli do niego żołnierze, którzy po pewnym czasie wezwali karetkę. Następnie został przewieziony do szpitala". "Mężczyzna podkreśla, że od przekroczenia granicy nie natknęli się na żadnych mundurowych oraz że nikt ich nie gonił. Twierdzi też, że w chwili zdarzenia było widno, długo przez zachodem słońca, więc żołnierze musieli ich wyraźnie widzieć" - czytamy na Facebooku Grupy Granica.
Poinformowali też, że w szpitalu ranny wyraził pisemną wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową.
O zdarzeniu Grupa Granica poinformowała jako pierwsza w sobotę po południu.