Prawo i Sprawiedliwość ma gotowe zmiany w Kodeksie wyborczym. Dotyczą roli PKW i przedłużenia ważności podpisów zebranych pod kandydaturami osób startujących obecnie na prezydenta - dowiedzieli się dziennikarze RMF FM.
Projekt ustawy miały wczoraj zatwierdzić władze PiS-u, ale z powodu politycznej awantury - grożącej wyborami 23 maja - całość została przesunięta na nowy tydzień.
W nowej specustawie ma zostać zapisane przywrócenie Państwowej Komisji Wyborczej wszystkich uprawnień związanych z organizacją wyborów. Nie będzie już tak, że za organizację wyborów będzie odpowiadała Poczta Polska i nadzorujący ją wicepremier, minister aktywów państwowych Jacek Sasin. To PKW zdecyduje, jak mają wyglądać karty wyborcze i jak mają być rozsyłane.
Te nowe wybory mają się odbyć w formie korespondencyjnej. Żeby to było możliwe, w projekcie nowej ustawy wyborczej znajdzie się zapis, sprawiający, że wszystkie podpisy zebrane pod kandydaturami osób startujących w wyborach, które miały się odbyć dziś, zachowają swoją ważność na kolejne wybory. Nie trzeba będzie ich na nowo zbierać.
100 tysięcy podpisów będą musieli zebrać jedynie kandydaci, którzy dopiero będą chcieli dołączyć do wyborczego wyścigu.
Prawo i Sprawiedliwość chce przeprowadzić wybory prezydenckie 28 czerwca - wynika z nieoficjalnych doniesień z Nowogrodzkiej. Ten termin może być jednak bardzo trudny do zrealizowania. Wczoraj rozmawiali o tym najważniejsi politycy Zjednoczonej Prawicy. Ponieważ dogadać się nie mogli, to poważnie rozważali zrobienie ich już za dwa tygodnie, 23 maja.
Jak zauważa dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda, zorganizowanie wyborów 28 czerwca będzie ciężkie z prawnego punktu widzenia. Obecne przepisy jasno mówią, że wybory należy ogłosić co najmniej na 55 dni przed ich przeprowadzeniem - żeby stworzyć komisje wyborcze, żeby kandydaci mogli się zarejestrować i zebrać podpisy i by poprawnie wydrukować karty wyborcze. Jeśli trzymać się tego terminu 55 dni, to wybory zaplanowane na 28 czerwca marszałek Sejmu powinna zarządzić... tydzień temu. A tego - jak wiadomo - nie zrobiła.
Dziś o 7 rano w całej Polsce powinny zostać otwarte lokale wyborcze. Mieliśmy wybierać jednego z 10 kandydatów na prezydenta. Głosowanie miało trwać do godziny 21.Tak powinno być w świetle prawa. Faktycznie jednak żadnego głosowania nie będzie.
Politycy uznali, że z powodu epidemii koronawirusa przeprowadzenie wyborów tradycyjnych jest niemożliwe. Zaczęli więc wymyślać sposoby na przełożenie wyborów. Opozycja forsowała wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, ekipa Jarosława Gowina proponowała zmianę konstytucji i wydłużenie kadencji Andrzeja Dudy o dwa lata, Prawo i Sprawiedliwość natomiast wymyśliło wybory korespondencyjne.
Jak zauważa Krzysztof Berenda, politycy tak długo o tym myśleli, że z niczym nie zdążyli. PiS ostatecznie przeforsował ustawę o wyborach korespondencyjnych, ale ustawa w tej sprawie weszła w życie dopiero wczoraj.
Zgodnie z prawem nikt dzisiejszych wyborów nie odwołał. Jedyne co mamy, to pismo dwóch posłów - liderów obozu władzy - Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina, którzy informują o rozpisaniu nowych wyborów. Mamy stanowisko rządu, że wyborów zrobić się dziś nie da. Mamy też podobny komunikat prasowy Państwowej Komisji Wyborczej. Zgodnie z prawem wybory jednak nie zostały odwołane.