1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały Polskę, rozpoczynając II wojnę światową. W ubiegłym roku obchodziliśmy 70. rocznicę tych wydarzeń. Przeczytaj, jak wyglądały obchody.

Wrzesień 1939

70. rocznica sowieckiej agresji na Polskę

Czwartek, 17 września 2009 (06:46)

70 lat temu Armia Czerwona przekroczyła granice Polski. W pierwszych godzinach agresji opór stawiły jej strażnice graniczne i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. O siódmej rano ostatnie z nich broniły się przed siłami radzieckimi.

Koniec żenującego sporu o uchwałę w sprawie sowieckiej napaści na Polskę 17 września 1939 roku. Po spotkaniu u marszałka Sejmu wszystkie kluby zgodziły się na nowy tekst uchwały. Znalazło się w nim określenie ludobójstwo, czego domagał się PiS, ale nie odnosi się ono wyłącznie do mordu na... czytaj więcej

„Dajcie nam pomoc, bo jesteśmy zaatakowani przez bolszewików” – takie telefony budzą dowódców kompanii granicznych przed świtem 17 września. Kompletnie zaskoczone załogi strażnic meldują, że widzą przekraczających pas zaoranej ziemi niczyjej sowieckich żołnierzy. Łączność szybko się urywa, bo pierwsze co robią Rosjanie to niszczenie linii telefonicznych, potem zaczyna się ostrzał i obrzucanie granatami budynków granicznych.

Do Warszawy informacje o agresji docierają około godziny piątej rano. Kilka godzin później wieści ze wschodniej granicy zaczyna podawać Polskie Radio: Rosjanie po prostu uwierzyli Berlinowi, że nas już w ogóle nie ma - mówił 17 września szef propagandy garnizonu Warszawa. Jeśli w to samo uwierzyli również szeregowi żołnierze, to srodze się zawiedli. Choć część załóg strażnic na widok Rosjan wycofuje się, wiele innych podejmuje beznadziejną walkę. Otoczone przez Rosjan bronią się często przez kilka godzin i padają, gdy cała ich załoga ginie w nierównym starciu.

Rydz-Śmigły: Z bolszewikami nie walczyć

Sprawy katyńskie bardzo późno do mnie dotarły. Podejrzenia były zawsze, ale Rosjanie nie chcieli się do tego przyznawać. To była niewygodna wiedza, nie tylko dla Rosjan, dla władz PRL, ale i np. dla Anglików - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Stanisław Ciosek, były ambasador Polski w ZSRR. czytaj więcej

Nakazuję postawić w pogotowiu wszystkie oddziały znajdujące się nad rzeką Seret i na linii tej rzeki stawiać opór oddziałom sowieckim - tak brzmiały pierwsze rozkazy Naczelnego Wodza po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski 70 lat temu. Edward Rydz-Śmigły spotkał się w Kołomyi na nadzwyczajnej naradzie z premierem i ministrem spraw zagranicznych.

Meldunki o wkroczeniu wojsk sowieckich dotarły do Kołomyi tuż po godzinie 6 rano. Natychmiast po ich otrzymaniu oficerowie dyżurni obudzili szefa Sztabu Generalnego i Naczelnego Wodza. Wacław Stachiewicz i Edward Rydz-Śmigły w pierwszym odruchu nakazują stawianie Rosjanom zbrojnego oporu i organizowanie obrony osłaniającej granicę polsko-rumuńską. Jednak wraz z upływem godzin i pojawieniem się kolejnych meldunków o sile sowieckiego natarcia, w Naczelnym Dowództwie zaczyna pojawiać się przekonanie, że agresja ze Wschodu oznacza koniec nadziei na dalszy opór Polski.

Kolejne narady w Kołomyi, a potem w Kutach z prezydentem, skłaniają Rydza-Śmigłego do przekazania wojskom swojego ostatniego rozkazu. Ten ostatni rozkaz - wydany tuż przed przekroczeniem granicy - nie pozostawiał większych wątpliwości: polskie wojska miały się wycofywać i unikać starć z Rosjanami. Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadania Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii:

Tyle że tych pertraktacji nie było z kim, kiedy i jak prowadzić - bo Rosjanie najpierw przypuszczali szturm, potem zajmowali miasto i brali żołnierzy do niewoli. Obrona Wilna, Baranowicz czy Stanisławowa była czysto symboliczna. Ciężkie walki rozgorzały natomiast w Grodnie, które Rosjanie ulica po ulicy zdobywali przez dwa dni. Lwów otoczony przez wojska obu agresorów skapitulował przed Armią Czerwoną, oddając w jej ręce całe swe uzbrojenie. Oto wspomnienia jednego z jego obrońców, Mieczysława Joszta:

Wieści o sowieckiej agresji dotarły do szefa polskiej dyplomacji Józefa Becka o 6 rano. Gdy kilka minut po szóstej oficjalnie je potwierdzono, Minister Spraw Zagranicznych zaalarmował polskie placówki i nakazał, by żądały one stanowczej reakcji od naszych sojuszników.

17 września szef propagandy w Dowództwie Obrony Warszawy podpułkownik Wacław Lipiński snuł w Polskim Radiu takie rozważania:

Alianci uznali jednak, że wejście Armii Czerwonej nie nakłada na nich obowiązku wypowiedzenia Moskwie wojny, zaś pełne nadziei wizje przyszłości okazały się płonne - bo te następne godziny przyniosły postępy Armii Czerwonej i - w nocy - ucieczkę polskich władz do Rumunii.

To nie była agresja, tylko marsz wyzwoleńczy

Rosyjscy historycy - jak za czasów Stalina - nadal usprawiedliwiają atak na Polskę 17 września 1939 roku. Aleksandr Diukow autor książki, wybielającej czarną kartę historii, Pakt Ribbentrop-Mołotow, odrzuca tezę, że ZSRR złamał pakt o nieagresji z Polską: O agresji można mówić tylko z moralnych pozycji. Z pozycji prawa międzynarodowego nie było agresji, dlatego, że ani Wielka Brytania będąca sojusznikiem Polski, ani Francja ani nawet sama Polska nie wypowiedziała po tym wojny ZSRR. Całkiem inaczej ten dzień wspominają Weronika Sebastianowicz i Władysław Uchnalewicz. Rozmawiał z nimi reporter RMF FM Krzysztof Zasada:

RMF FM - newsroom
Radio Muzyka Fakty