"Bardzo wydoroślałem" - powiedział 16-letni Władysław, syn szefa władz rejonu (powiatu) zaporoskiego Ołeha Buriaka. Chłopak spędził 90 dni w rosyjskiej niewoli.
16-letni Władysław został wzięty do niewoli 8 kwietnia. Rosjanie zatrzymali go na posterunku, gdy jechał w samochodzie z dwiema znajomymi kobietami i trojgiem dzieci w kolumnie pojazdów z ewakuowanymi cywilami.
Rosjanie kiedy zobaczyli, że chłopak przegląda coś w telefonie, kazali mu wysiąść.
"Rosyjski żołnierz zapytał, czy go filmuję i czy filmuję posterunek oraz sprzęt wojskowy. Powiedziałem, że nie. Zabrał mi telefon, przejrzał jego zawartość, nie spodobały mu się ukraińskie strony. Kazał mi wysiąść z samochodu, wycelował we mnie karabin i zapytał, czy ma mnie teraz zastrzelić, czy może rozbić telefon" - opowiada Władysław.
Wszystkich, którzy jechali w samochodzie razem z chłopcem puszczono dalej. Kobiety nie chciały bez niego jechać, ale zagrożono im, że i one zostaną zatrzymane, jeżeli będą dalej obstawać za uwolnieniem Władysława.
Ojciec chłopaka, Ołeh, przypuszcza, że gdy Rosjanie sprawdzili dokumenty, zdali sobie sprawę, że jest synem urzędnika i może być cennym zakładnikiem.
Po krótkim przesłuchaniu nastolatka odwieziono do miejscowego komisariatu policji, który znajdował się już w rękach Rosjan. Tam jeszcze raz został poddany przesłuchaniu. Pytali jaki ma stosunek do wojny, czy uważa Rosjan za faszystów i okupantów. Po 20-30 minutach odprowadzili do celi. W pomieszczeniu o wymiarach dwa na trzy metry z początku siedział sam. Trzeciego dnia do celi doprowadzono innego człowieka, którego torturowano.
"Rażono go prądem, paralizatorem bito po genitaliach. Ten człowiek potem przeciął sobie żyły wieczkiem od puszki po konserwie. Nie umarł, zabrano go do szpitala, nie znam jego dalszych losów" - opowiada Władysław.
Potem chłopak siedział już sam. Doskwierała mu nuda, więc zapytał dozorców, czy jest jakaś praca dla niego. Pomagał w kuchni i sprzątał pomieszczenia. Twierdzi, że kilka razy sprzątał "celę tortur" - pomieszczenie, w którym Rosjanie przesłuchiwali i katowali zatrzymanych. Było tam dużo krwi na podłodze, leżały też zakrwawione tampony i wata. Słyszał, jak torturowani ludzie krzyczą. Bał się, że i jego będą bić, ale nie stosowali wobec niego przemocy.
Raz na 8-10 dni pozwalano mu zadzwonić do rodziców. Z czasem udało mu się zdobyć książki, czytał m.in. "Zbrodnię i karę". "Przeczytałem około pięciu tysięcy stron" - mówi z dumą Władysław.
Dzień po zatrzymaniu do Ołeha Buriaka zadzwonił negocjator ze strony rosyjskiej. Szef administracji rejonu zaporoskiego nie chce jednak mówić o szczegółach. Wiadomo jedynie, że z początku rozmowy nie przyniosły efektu i wówczas zdecydował się na to, by o porwaniu powiedzieć publicznie.
Jednocześnie kontynuował negocjacje, a swoje działania uzgadniał z władzami. Sprawę udało się szczęśliwie doprowadzić do końca na początku lipca. Wieczorem 6 lipca zadzwonił sam Władysław i powiedział, że nazajutrz zostanie uwolniony. Tak też się stało. Według chłopaka żołnierze dowieźli go do posterunku i wsadzili w autobus z cywilami, który jechał do Zaporoża.
Ołeh Buriak powiedział, że gdy zobaczył syna, emocje dały znać o sobie. "Cząstka serca powróciła. Niech nawet lutowana, przyszyta, przyklejona. Emocje były skomplikowane. Przez 90 dni kontrolowałem się, nie dawałem ujścia emocjom, żeby mną nie zawładnęły. Ludzie w depresji posuwają się do różnych skrajności. Ja synowi byłem potrzebny silny. Żeby, gdy rozmawialiśmy, czuł z mojej strony pomoc i siłę" - powiedział szef władz rejonu zaporoskiego
"Bardzo wydoroślałem" - mówi Władysław - "Do 8 kwietnia byłem zwykłym nastolatkiem, teraz bardzo dorosłem. Bardzo duży wpływ na mnie miało to, że stale słyszałem tortury i krzyki, widziałem krew. Musiałem mocno nad sobą pracować, by się trzymać i nie pokazywać emocji".
Szczegółów negocjacji w sprawie uwolnienia chłopaka nie ujawniono.