Portal The Insider dotarł do skarg, jakie trafiają do rosyjskiej prokuratury wojskowej w sprawie inwazji na Ukrainę. Wynika z nich, że poborowi - mimo zapewnień Władimira Putina - są wysyłani na front, żołnierze migają się od służby, a rodziny otrzymują często nieprawdziwe informacje o stanie swoich bliskich. Pojawiają się także skargi obywateli rosyjskich z Doniecka i Ługańska o grabieżach, jakich dopuszczają się wojskowi.
The Insider uzyskał dostęp do archiwum skarg, jakie trafiają do rosyjskich śledczych. Razem z Bellingcatem udało się zweryfikować autentyczność wiadomości. Zażalenia pochodzą nie tylko od rodzin żołnierzy i samych wojskowych, ale także od obywateli Federacji Rosyjskiej, którzy mieszkają na terenach kontrolowanych przez separatystów od 2014 roku.
Rosjanie proszą prokuraturę o zbadanie sprawy grabieży, jakie mają miejsce w tzw. Donieckiej Republice Ludowej i Ługańskiej Republice Ludowej. W jednej z wiadomości nadawca tłumaczy, że jego rodzice mieszkają w DRL, mają rosyjskie obywatelstwo, a także przodków Rosjan. Ale brutalności, jakiej doświadczyli moi bliscy ze strony rosyjskiego wojska, nie da się ukryć - napisał.
Jak opowiada, na początku kwietnia do wsi Lubowka wkroczyli Rosjanie. Kiedy rozpoczął się ostrzał, mieszkający tam rodzice postanowili wyjechać do sąsiedniej miejscowości, by przeczekać konflikt. Kiedy wrócili, zobaczyli, że czołg zniszczył ogrodzenia i bramę do garażu, która spadła na znajdujące się w środku samochody. Ukradli części zamienne i narzędzia za 200 tys. rubli, z auta brata ukradli nawet drobne i prezerwatywy. Powiedzcie, czy to są ludzie? - napisano w skardze. Kiedy matka poszła porozmawiać o tym z żołnierzami, to została odesłana. Moi rodzice przez 8 lat mieszkali na terenie DRL, nigdy nie widzieli takiego okrucieństwa. Czy to są obrońcy? - pyta autor skargi.
W innej wiadomości Rosjanka skarży się, że dom jej matki w Ługańskiej Republice Ludowej został splądrowany, "podobnie jak wiele domów we wsi". Banda szabrowników, którzy przedstawili się jako oficerowie i żołnierze LPR, po 8 marca wkroczyła do naszej wsi i obrabowała szkołę, przedszkole, aptekę, trzy sklepy, rolników i po otwarciu zamków zajęła dwa domy (...) Gang składał się z około 20 osób. Mieszkali w moim domu przez dwa tygodnie, a potem wynieśli cały majątek, nawet zabawki - napisała.
Na wsiach wyważali drzwi w domach, piwnicach i stamtąd wybierali wszystko: ziemniaki, marchewki, telewizory. Grabili wszystko, co zobaczyli i mogli zabrać. Prawie wszystkim rolnikom w powiecie skradziono ponad 30 samochodów. Rabowali zboże, benzynę, olej napędowy - podkreśla.
Jak tłumaczy, "gang" poruszał się pojazdem wojskowym "Ural" z wymalowaną literą V i napisem "FOX".
Partnerka jednego z żołnierzy napisała, że w połowie lutego jej chłopak wyjechał na ćwiczenia. 23 lutego skontaktował się z nią po raz ostatni i powiedział, że otrzymali rozkaz przejścia do ofensywy. Resort obrony zapewniał ją, że mężczyzna żyje, ale w kwietniu wezwano rodziców na pobranie DNA. 13 kwietnia poinformowano ich, że pogrzeb syna odbędzie się dwa dni później. Przyczyną śmierci miały być oparzenia ponad 90 proc. ciała.
Kobieta otrzymała informację, że jej partner zginął na początku marca. Ale na filmie opublikowanym przez Ukraińców pod koniec marca widać dwóch jeńców - w jednym z nich Rosjanka rozpoznała swojego chłopaka. Zgłosiła się do Rzecznika Praw Obywatelskich.
Obiecano pomoc w poszukiwaniach, ale poprosili o dokument wystawiony w kostnicy jako potwierdzenie. Rodzice Anatolija mają taki dokument, ale nie chcą go oddać. Są zadowoleni z rekompensaty pieniężnej - napisała. Kogo pochowaliśmy, nie wiemy. Rzeczy osobiste nie zostały zwrócone, okoliczności śmierci nie zostały wyjaśnione - napisała Rosjanka.
Inna z kobiet żali się, że pod koniec marca dostała informację o śmierci swojego syna. Według kolegów, jego BMP-2 został wysadzony w powietrze, ciała nigdy nie zabrano, pozostał w spalonym pojeździe na terenie Ukrainy - napisano.
Proszę o przyjrzenie się temu, nikt nie wie, co dalej robić, minął ponad miesiąc, oddajcie przynajmniej szczątki do pochówku po ludzku - czytamy w skardze.
Bliscy żołnierzy narzekają także na opiekę zdrowotną dla żołnierzy. Mąż jednej z Rosjanek trafił do szpitala wojskowego w Biełgorodzie. Narzeka, że jej partner trafił tam z wstrząsem mózgu, jednak w placówce nie chcą leczyć.
Powiedzieli mu:" jest wielu takich jak ty, a to tylko uraz psychiczny, ręce i nogi są nienaruszone, możesz kontynuować walkę". Chciałabym wiedzieć, na jakiej podstawie nie wykonuje się badania, nie wykonuje się rezonansu magnetycznego - pisze kobieta.
Zaznacza, że mąż, w momencie pisania skargi, miał wciąż objawy problemów neurologicznych, takie jak ból głowy, utrata pamięci, powolna mowa i ból kręgosłupa.
Jedna z matek pisze, że jej syn, będący poborowym, został wysłany na front w Ukrainie, choć władze zapewniały, że tak nie powinno się stać.
Byli poddawani presji emocjonalnej, nakłaniani do obrony ojczyzny i pomocy żołnierzom w newralgicznych punktach. Na zarzut, że z dekretu prezydenta Władimira Putina wynika, że poborowych nie można wysyłać na wojskową operację specjalną, odpowiedziano: "Oglądajcie więcej telewizji" - napisano.
Inny rodzic pisze, że syn miał jechać na ćwiczenia, a trafił na wojnę. Powiedziano mu, że od 23 lutego jest żołnierzem kontraktowym, choć niczego nie podpisał.
Jeden z rosyjskich żołnierzy prosi o rozpatrzenie jego wniosku o zwolnienie z szeregów sił zbrojnych. W styczniu miał jechać na ćwiczenia do Syrii, ale został "oszukańczo wysłany" na Ukrainę.
Moja brygada od pierwszych dni była na froncie. W bitwach straciłem wszystkich bliskich mi towarzyszy. Jestem w depresji. Mam 21 lat i bardzo chcę żyć. Mój dowódca odmawia przyjęcia wniosku. Wysłałem swój apel do dowództwa Floty Bałtyckiej. Co powinienem zrobić w tej sytuacji? - pyta wojskowy.
Inny żołnierz przekonuje, że wielokrotnie wyrażał swoją "niechęć do służby w Siłach Zbrojnych Federacji Rosyjskiej". Nie stawiał się do pracy i z czasem złożył wniosek o zwolnienie go z powodu nieprzestrzegania warunków kontraktu. Wojskowy twierdzi, że "praktyka dyscyplinarna jest bardzo słaba", gdyż otrzymał cztery surowe nagany i wciąż nie chcą go zwolnić ze służby.