Sekretarz stanu USA Antony Blinken w wywiadzie dla telewizji MSNBC mówił o niezwykłej sytuacji w Rosji - stwierdził, że nie dość, iż obnażona została porażka Rosjan w Ukrainie, to na dodatek pojawiły się pęknięcia wewnątrz Rosji. Szef amerykańskiej dyplomacji ocenił też, że może to pomóc ukraińskiej kontrofensywie.

To jest i pozostaje na wiele sposobów niezwykły moment, bo myślę, że to dodatkowo ujawniło porażkę wojny Rosji w Ukrainie (...). Widzimy, że pojawiły się pęknięcia, nie tylko względem tego, co dzieje się na miejscu, w Ukrainie, ale też w Moskwie - powiedział Antony Blinken w rozmowie w porannym programie "Morning Joe".

Odmówił jednocześnie spekulacji o tym, co może się wydarzyć w przyszłości i czy istnieje ktoś, kto może obalić reżim Władimira Putina. Szef amerykańskiej dyplomacji dodał jednak, że nie ma wątpliwości, iż prezydent Rosji "będzie musiał odpowiedzieć na wiele pytań".

Wcześniej podobną opinię wygłosił prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden, który powiedział dziennikarzom, że pozycja Władimira Putina osłabła, choć trudno ocenić, jak bardzo. Dodał jednak, że prezydent Rosji przegrywa wojnę na Ukrainie i przegrywa ją w kraju, zaś za granicą stał się pariasem.

Ukraińska kontrofensywa wciąż jest we wczesnej fazie

Pytany o kwestię trwającej ukraińskiej kontrofensywy, Antony Blinken stwierdził, że choć walki są ciężkie z uwagi na przygotowane przez wiele miesięcy linie obronne Rosji, to wciąż jest ona we wczesnej fazie i Ukraińcy nadal nie włączyli do walki swoich głównych sił.

O ile Moskwa jest rozproszona przez własne wewnętrzne podziały, to może pomóc. O ile siły Grupy Wagnera nie będą już dalej na froncie, to też mogłoby pomóc, bo były skuteczne. Nawet jeśli oni po prostu wrzucali ludzi do maszynki do mięsa, którą sprawił im Putin, to miało to pewien efekt - powiedział sekretarz stanu USA.

Szef amerykańskiej dyplomacji ocenił też, że w świetle ostatnich wydarzeń Chinom jest coraz trudniej kontynuować swój "spacer po linie", między wspieraniem Rosji i prezentowaniem się jako niezależny mediator.

Bunt Grupy Wagnera

W sobotę doszło do buntu Grupy Wagnera, co miało być efektem napięć pomiędzy rosyjskim resortem obrony a przywódcą najemników Jewgienijem Prigożynem.

Wagnerowcy najpierw zajęli Rostów nad Donem, w tym siedzibę Południowego Okręgu Wojskowego, a następnie ruszyli w kolumnie pancernej w kierunku Moskwy. Najemnicy, którzy dotarli do obwodu lipieckiego, mieli znajdować się 200 km od stolicy Rosji.

Bunt zakończył się po negocjacjach przywódcy wagnerowców z prezydentem Białorusi Alaksandrem Łukaszenką, prowadzonych w porozumieniu z Władimirem Putinem. Szef Grupy Wagnera zgodził się ustąpić i po południu rozkazał najemnikom, by zaczęli się wycofywać z terytorium Rosji.

Na mocy porozumienia najemnicy, którzy zdecydowali się pozostać w Grupie Wagnera, będą mogli wyjechać na Białoruś.

W poniedziałek głos zabrał sam Prigożyn. Szef najemników przekazał, że 1 lipca Grupa Wagnera miała przestać istnieć "w wyniku intryg i nieprzemyślanych decyzji". Tłumaczył także, że marsz nie miał na celu obalenia władz na Kremlu.