Grupa Wagnera poinformowała, że "kontynuuje działania operacyjne na odcinku białoruskim i afrykańskim". Pojawiło się też nazwisko następcy Jewgienija Prigożyna. Ma nim zostać Dmitrij Sytyj - młody rosyjski biznesmen, który posiada rozległe kontakty wśród afrykańskich autokratów. Przejęcie przez niego imperium Prigożyna, ma powstrzymać proces stopniowego wypierania wagnerowców z Afryki przez najemników podległych rosyjskiemu MON.
Sytuacja najemnej Grupy Wagnera pozostaje niejasna. Stopniowo wyczerpują się źródła finansowania dawnych żołnierzy Prigożyna. Wiadomo, że reżimu Łukaszenki nie stać na ich utrzymanie, a Władimir Putin nie zamierza płacić wojskowym, którzy kiedyś wystąpili przeciw niemu.
Moskwa część najemników rozdzieliła między inne podobne formacje, ale podporządkowane Ministerstwu Obrony. Część jednak wciąż pozostaje w zawieszeniu i czeka na nadejście "lepszych czasów".
Jednocześnie wagnerowcy deklarują, że wciąż prowadzą działania operacyjne i wywiązują się z podpisanych wcześniej kontraktów.
"Towarzysze. Informujemy, że PKW Wagner nie zatrzymał się i kontynuuje swoją pracę na kierunku afrykańskim i białoruskim. Nie ma mowy o zamknięciu spółki. Dowództwo PKW nadal zarządza firmą i wywiązuje się ze wszystkich zadań. Nie wierzcie plotkom. Ufajcie informacjom pochodzącym tylko z oficjalnych kanałów firmy" - napisano na telegramowym kanale najemników.
23 sierpnia Aleksandr Łukaszenko zapewnił, że wagnerowcy mogą utrzymać swój obóz na Białorusi. Najemnicy, zgodnie z pierwotnymi ustaleniami, mieli jednak otrzymać kontrakty na szkolenia wojsk podległych reżimowi w Mińsku - o tym jednak po śmierci Jewgienija Prigożyna zrobiło się cicho.
Niezależnie od buńczucznych deklaracji o "kontynuowaniu operacji na odcinku białoruskim", wiele wskazuje na to, że jedyną szansą na przetrwanie PKW Wagner pozostaje Afryka.
Dziś obecność sił PKW Wagner potwierdzono w takich krajach jak Sudan, Republika Środkowoafrykańska i Mali. Władze na ogarniętych chaosem terenach afrykańskich deklarują, że nie zwracają uwagi na to, kto zarządza najemnikami.
Faktem jednak pozostaje, że Kreml, próbujący przejąć kontrolę nad działaniami w Afryce, nie jest w stanie całkowicie zapełnić luki po imperium Prigożyna.
I tu pojawia się tajemnicza postać - Dmitrij Sytyj.
34-letni Rosjanin, jest wymieniany jako następca "kucharza Putina". Sytyj w odróżnieniu od Jewgienija Prigożyna jest człowiekiem doskonale wykształconym. Skończył ekonomię w Paryżu i biegle włada kilkoma językami - w tym angielskim, hiszpańskim i francuskim. To między innymi pozwoliło mu na nawiązanie szerokich kontaktów wśród afrykańskich autokratów.
Sam Dmitrij Sytyj mieszka w Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie jest postacią do tego stopnia rozpoznawalną, że jeździ samochodem bez oznaczeń.
Jego postać obrosła w legendę, gdy uniknął zamachu bombowego na własne życie. Ładunek miał zostać wysłany przez francuskie służby, zazdrosne o rosnące wpływy biznesmena w byłej kolonii. W wyniku eksplozji Sytyj stracił trzy palce u prawej dłoni, ale uszedł z życiem.
Sytyj zaczął swoją współpracę z PKW Wagner bardzo wcześnie, bo już w 2015 roku. Wówczas został zatrudniony jako jeden z internetowych "trolli", które miały wprowadzać do sieci dezinformację. Rosjanin miał brać między innymi udział w kampanii mającej na celu wpłynięcie na wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych.
Później błyskawicznie awansował, stając w końcu na czele finansowych i pozamilitarnych operacji PKW Wagner w Afryce. Dmitrij Sytyj stworzył tam sieć firm fasadowych, które zajmowały się między innymi eksportem surowców.
W przeciwieństwie do Prigożyna, Sytyj nie ma bezpośrednich relacji z Władimirem Putinem. Fakt, że Moskwa nie radzi sobie organizacyjnie z przejęciem afrykańskiego rynku, działa jednak na korzyść 34-letniego Rosjanina.
Jeśli Sytyj uzyska błogosławieństwo Putina, wkrótce możemy znowu usłyszeć o decydującej roli PKW Wagner w najważniejszych konfliktach.