Sytuacja za naszą wschodnią granicą z dnia na dzień staje się coraz bardziej niestabilna. Na ukraińskiej ziemi lądują kolejne samoloty wypełnione sprzętem wojskowym, który może być wykorzystany do obrony w przypadku inwazji rosyjskiej. Czy jednak do takiej agresji dojdzie? „Rosji przede wszystkim zależy w tym momencie na tym, aby Ukraina wdrożyła Porozumienia Mińskie, a zwłaszcza ‘Mińsk 2’ z lutego 2015 roku, co dawałoby Rosji dwie korzyści. Po pierwsze - uznanie przez Kijów Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, a po drugie, rozpoczęłoby to proces federalizacji Ukrainy” – przekonuje dr Leszek Sykulski – Prezes Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, ekspert ds. wschodnich w rozmowie z naszym dziennikarzem Tomaszem Weryńskim w internetowym radiu RMF24.
Tomasz Weryński, RMF24: Zapytam wprost, będzie wojna na Ukrainie?
Dr Leszek Sykulski: W zasadzie wojna już tam jest od 2014 roku, natomiast możemy sobie zadawać pytania, czy dojdzie do kolejnej inwazji, czy też do kolejnych działań hybrydowych Federacji Rosyjskiej. Na tak postawione pytanie mogę odpowiedzieć, że pełnoskalowej, nowej inwazji rosyjskiej nie będzie. Moim zdaniem koncentracja wojsk, ponad 100 000 żołnierzy rosyjskich przy granicy z Ukrainą jest pewnego rodzaju naciskiem - psychologicznym naciskiem w rozumieniu dyplomacji wojskowej - na Zachód. A wszystko to jest związane z propozycją, a właściwie ultimatum, jakie Moskwa postawiła Zachodowi, czyli Stanom Zjednoczonym i NATO 17 grudnia 2021 roku. To jest odpowiedź rosyjska i ta eskalacja ma na celu zmiękczenie Zachodu, aby Zachód poszedł na ustępstwa, m.in. wycofał wojska i bazy natowskie ze wszystkich państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego, które przystąpiły do tego paktu po 1997 roku.
Ale jak powszechnie wiadomo, są to propozycje nierealne. Sądzi pan, że zmiękczenie Zachodu spowodowałoby, że Putin zawróciłby te wojska, które skoncentrował na granicy i cała historia zakończyłaby się bez rozwiązania militarnego?
Myślę, że mielibyśmy do czynienia z czasową deeskalacją. Natomiast na pewno nastąpiłyby później kolejne kroki. Jeżeli Zachód ustąpiłby dzisiaj, czyli zgodził się na warunki przedstawione w grudniu ubiegłego roku, to niewątpliwie Rosja eskalowałaby te żądania. Natomiast myślę, że Rosji przede wszystkim zależy w tym momencie na tym, aby Ukraina wdrożyła Porozumienia Mińskie, a zwłaszcza "Mińsk 2" z lutego 2015 roku, co dawałoby Rosji dwie korzyści. Po pierwsze - uznanie przez Kijów Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, a po drugie, rozpoczęłoby to proces federalizacji Ukrainy. To oczywiście w perspektywie wiązałoby się z dezintegracją tego państwa.
Jeżeli jednak rozpocznie się wojna, albo jakiś rodzaj konfliktu, oczywiście nie na pełną skalę, to jaka powinna być reakcja Polski? Nasza armia powinna stać na naszej granicy z Ukrainą, czy może pomóc bezpośrednio naszym wschodnim sąsiadom?
Czy w przypadku rozpętania się konfliktu na Ukrainie Amerykanie - jako rozdający karty - mogą zachęcać Polskę do tego, abyśmy pomogli powstrzymać Rosję?
Myślę, że udział polskich żołnierzy w takim konflikcie między Rosją a Ukrainą byłby dla Polski niezwykle niekorzystny, tzn. włączałby nas właściwie w otwartą wojnę z Federacją Rosyjską, Republiką Białorusi, a należy tutaj wziąć pod uwagę chociażby raporty Najwyższej Izby Kontroli z ostatnich lat, które mówią, że w Polsce nie ma systemu obrony cywilnej. Wiemy także, że Polska ma ogromny problem jeśli chodzi o obronę powietrzną. W związku z tym takie ryzyko byłoby niezwykle kosztowne, przede wszystkim dla ludności cywilnej w Polsce.
Polska Agencja Prasowa podała dziś w depeszy, że żołnierze białoruscy wystrzelili ładunek sygnałowy na polską stronę. Spadł on na stały polski posterunek. Jak pan odbiera taką działalność białoruskiej armii?
Myślę, że będziemy świadkami i będziemy mieli do czynienia z większą liczbą tego typu prowokacji ze strony białoruskiej. Jest to związane z referendum konstytucyjnym, które odbędzie się w tym kraju 27 lutego tego roku. Myślę, że Aleksandr Łukaszenka będzie chciał pokazywać zagrożenia ze strony polskiej różnymi prowokacjami. Pamiętamy sprawę dezertera Emila C. Takie próby właśnie ostrzału ładunkami sygnałowymi, oraz inne tego typu prowokacje na granicy, będą się zdarzały. Będzie to element nacisku na Polskę i próby odstraszania państwa polskiego od jakiegoś zaangażowania na Wschodzie.
Uważa pan, że białoruska strona liczy na jakiś nerwowy ruch ze strony np. polskiego żołnierza i w związku z tym eskalację?
Tak. Myślę, że liczy na kontakt ogniowy. Taki konflikt graniczny, mówimy o konflikcie kinetycznym, czyli otwarcie ognia z kontaktem ogniowym, dałby asumpt Federacji Rosyjskiej do tego, aby rozmawiać z Zachodem o unormowaniu relacji polsko-białoruskiej, gdzie to strona rosyjska chciałaby się postawić w roli mediatora.
Projektowany jest nowy sojusz: Polska - Wielka Brytania - Ukraina. Jak pan odbiera taki format? To nie będzie przypadkiem sztuczny twór?
Myślę, że będzie to sztuczny twór. Wielka Brytania realizuje swoją politykę jeszcze od XIX wieku, a nawet jeszcze dalej - można powiedzieć - XVIII wieku. Są to próby balansowania, równoważenia sił w Europie, można powiedzieć za pomocą innych państw Europy środkowo-wschodniej. Natomiast Polska ma nieuregulowane kwestie z Ukrainą, chociażby kwestię tranzytu. Wiemy doskonale, że kontyngent został zwiększony, że liczba zezwoleń na przejazd ukraińskich ciężarówek została zwiększona. Natomiast mieliśmy do czynienia od 30 listopada z blokadą tranzytu ze strony ukraińskiej. I rzeczywiście polska firma PKP - linia hutnicza szerokotorowa - była bardzo stratna, jeżeli chodzi o zakaz przewozu wagonami kolei ukraińskich z Chin i do Chin. Te kwestie nie zostały uzgodnione. Wydaje się wobec tego, że takie pogłoski o rzeczonym pakcie są przedwczesne, moim zdaniem. Wiele kwestii między Polską a Ukrainą jest nierozwiązanych obecnie.