Jeśli piekło istnieje, to było w Mariupolu - powiedziała studentka, której udało się opuścić oblężone przez rosyjskie wojska miasto. Zdecydowała się nie ujawniać swojego imienia ani pokazać twarzy, ponieważ jej bliscy zostali w Mariupolu i nie chce narazić ich na dodatkowe niebezpieczeństwo.
Historię młodej kobiety opublikowało w niedzielę Radio Swoboda, ukraińska redakcja Radia Wolna Europa.
Siedzisz na powalonych światłach drogowych w środku zniszczonego miasta (...), na ruinach swojego dawnego życia. A obok przejeżdżają kolumny rosyjskiego sprzętu: czołgi, transportery opancerzone, ciężarówki z żołnierzami, gra hymn Rosji. Myślisz, że to, co się dzieje, nie jest możliwe - opowiedziała.
Jak opisuje, przez pierwszych kilka dni, gdy działała jeszcze komunikacja i był dostęp do internetu, nie była to dla niej jeszcze wojna. Jednak to, co działo się później, opisuje już jako przerażające - rosyjskie pociski latające po mieście, jakby na oślep.
Ludzie nauczyli się żyć bez niczego: bez wody, światła, ogrzewania przy minus 13-15 stopniach, bez jakichkolwiek połączeń, informacji, komunikacji, a nawet bez godnego pochówku ludzi. (...) Czasem nie wiedzieliśmy, czy może być gorzej, ale to gorsze przychodziło następnego dnia - mówi studentka.
Ludzie w Mariupolu myślą, że o nich zapomniano. Nie wiedzą, że cały świat mówi teraz o Mariupolu, jakim jest bohaterskim miastem i jacy są jego mieszkańcy - silni i odważni. Kiedy tam jesteś, wydaje ci się, że jesteś osamotniony, Rosjanie ostrzeliwują (lokalny kombinat metalurgiczny) Azowstal, miasto jest całkowicie zajęte, rosyjska armia jest wszędzie. Nie rozumiesz, dlaczego przez osiem lat żyliście obok wojny, a teraz jest obok was - opowiada ewakuowana.
W oblężonym przez Rosjan Mariupolu na południowym wschodzie Ukrainy woda wymywa z prowizorycznych grobów ciała zabitych, co, podobnie jak pożary, jest efektem podejmowanych przez okupantów prób napraw w mieście - poinformował w niedzielę wieczorem doradca mera Mariupola Petro Andriuszczenko, cytowany przez agencję Interfax-Ukraina.