Co naprawdę dzieje się na froncie w Ukrainie? Docierają do nas szczątkowe informacje. Administracja amerykańska przyznaje, że zaobserwowano pewne postępy w kontrofensywie. Podobne komunikaty wychodzą od ukraińskich oficjeli. Tymczasem poszczególne jednostki wchodzące w skład wojsk Kijowa przekazują sprzeczne dane na temat postępów. Na linii frontu panuje na razie chaos. Im prędzej Ukraińcy przejmą kontrolę nad wydarzeniami, tym szybciej kontrofensywa nabierze tempa. A szanse na przyspieszenie wydają się teraz realne.
W ostatnich dniach padła informacja o przełamaniu pierwszej linii rosyjskiej obrony. Umocnienia tzw. "linii Surowikina" zostały naruszone przez nacierających Ukraińców w pobliżu miejscowości Werbowe (obwód zaporoski), kilkanaście kilometrów od Robotyne, o które walki trwały tygodniami i w którym w końcu wojska Kijowa zawiesiły niebiesko-żółtą flagę.
Słowo "naruszenie" nie jest użyte przypadkowo. Nie mamy do czynienia z przełomem, a jedynie zasygnalizowaniem, że Ukraińcy nie stoją w miejscu i ciągle wywierają presję na linie obrony wroga. Fakty są jednak takie, że od czerwca, gdy kontrofensywa oficjalnie się rozpoczęła, zdobycze terytorialne są bardzo niewielkie.
Oficjele ukraińscy starają się - co zrozumiałe - przedstawiać wydarzenia na froncie w maksymalnie optymistycznym wydaniu.
"Jesteśmy teraz pomiędzy pierwszą a drugą linią obrony" - powiedział brytyjskiej gazecie "Observer" jeden z czołowych generałów Ukrainy na południu, generał brygady Oleksandr Tarnawski. Powtórzył w ten sposób komunikat wydany przez rzecznika prasowego Białego Domu Johna Kirby'ego, który przyznał, że zaobserwowano pewne postępy na froncie w Zaporożu.
Linia Robotyne-Werbowe-Nowoprokopiwka, gdzie toczą się najcięższe walki najeżona jest rosyjskimi umocnieniami. Pola minowe, pułapki antyczołgowe i okopy, a do tego miażdżący ogień artyleryjski - to codzienność, z którą muszą mierzyć się Ukraińcy.