Czeka nas festiwal świętego oburzenia, groźnych słów i wyrazów solidarności z Ukrainą. Zachód najprawdopodobniej nie podejmie jednak żadnych rzeczywistych działań w sprawie wtargnięcia Rosjan na ukraiński Krym. Dla Polski to jednak moment przełomowy. W ciągu najbliższych kilku dni zawalczymy nie tylko o Ukrainę, ale także o swoje bezpieczeństwo i wzmocnienie naszej pozycji. Nie jesteśmy tutaj bez szans - pisze z Kijowa specjalny wysłannik RMF FM Krzysztof Berenda.
Świat zachodni kolejny raz popełnia ten sam błąd. Pozwala tyranowi na zniewolenie następnego narodu, bo sam się boi.
Sytuacja na Ukrainie jest niezwykle dynamiczna. Rosjanie po cichu, ale bardzo szybko zajęli Krym - region Ukrainy zamieszkały przez dwa miliony ludzi, głównie Rosjan. Co z tym zrobi Zachód? Niestety nic. Chyba, że zdarzy się cud. Na to jednak się nie zapowiada.
Pierwszą rundę walki o Ukrainę Rosjanie przegrali. Z pomocą Zachodu, a zwłaszcza trzech ministrów spraw zagranicznych: Polski - Sikorskiego, Niemiec - Steinmeiera i Francji - Fabiusa, opozycji udało się obalić władzę Wiktora Janukowycza.
W rundzie drugiej Rosjanie już tego błędu nie popełnili. Wygrali druzgocąco, zajmując Krym bez żadnego oporu. Oczywiście Moskwa mówi, że to nie jej wojska, ale fakty są niezaprzeczalne.
Co teraz może zrobić Zachód? Nic! Nikt nie wyśle teraz swojej armii na Ukrainę. Ani Polska - bo jesteśmy za słabi, ani Francja, ani Wielka Brytania, której chęć do pomocy bratnim narodom sami znamy z własnej historii. Nie mówiąc już o wszelkich interesach i interesikach, które zachód robi z Moskwą. Dalsze kraje też nie ruszą z pomocą. Sami obaliliśmy władzę na Ukrainie i sami sobie teraz z tym problemem radźmy - mówią.
Rosjanie mają teraz "na teatrze wojennym" - jak mawiają wojskowi - liczebną przewagę. Nie ma więc co wysyłać tam naszych dywizji. Kreml liczy na to, że teraz Ukraińcom puszczą nerwy, ktoś otworzy ogień w kierunku Rosjan i wtedy Moskwa będzie mogła punkt po punkcie odtworzyć scenariusz zajęcia części Gruzji z 2008 roku.
Zachód jest teraz bezradny. W tym aspekcie nie wymagajmy niczego od Unii Europejskiej, czy NATO, ani też niczego się nie spodziewajmy. Krym jest stracony.
Europa nie potrafi myśleć w taki sposób, który dałby nam przewagę nad Rosją. Jeden z naszych dyplomatów użył w prywatnej rozmowie zgrabnego porównania: Rosja prowadzi politykę zagraniczną jak w XIX wieku. Myśli imperialnie, ma rozstawionych kilka fortepianów i rozpisane nuty na wiele taktów do przodu. Rosjanie po prostu działają w sposób zaplanowany i na wielu frontach.
Europa natomiast koncentruje się na "tu i teraz", działa zadaniowo. Bez dalekosiężnego planu. Nie mówiąc już o tym, że wielu zachodnich polityków po prostu nie czuje powagi sytuacji. My Rosjan doskonale znamy, a po drugie to wszystkie dzieje się tuż za naszą granicą, w kraju znacznie większym od nas.
Polska dyplomacja i szerzej polska władza ma teraz przed sobą trzy zadania:
1. Zrobić wszystko co możliwe, żeby umocnić - nawet propagandowo - nasze wschodnie granice. To jest także granica Unii Europejskiej, Schengen i NATO. Rosjanie raczej nie odważą się teraz jej naruszyć, ale trzeba tu postawić solidny mur.
2. Zmusić innych do działania. Polska samotna jest za słaba. Nasze działania, komuniaty i ostrzeżenia w sprawie Ukrainy często traktowane są przez wielu jako oszołomostwo albo resentymenty związane z naszymi dawnymi ziemiami - Lwowem i Wołyniem. Choć nasza ocena sytuacji zazwyczaj jest słuszna, to jednak komunikaty nie docierają do umysłów kilku polityków. Możemy za to - i to robimy - zmuszać do działania dyplomację Niemiec i Francji. To są już gracze pierwszoligowi. Ich rękami możemy zdziałać wiele - co pokazuje przykład obalenia Wiktora Janukowycza. Krótko mówiąc musimy teraz próbować walczyć cudzymy rękami.
3. Zrobić dwa kroki do przodu. Przed nami seria spotkań wszelkich gremiów w naszej części świata. Będą dyskutować, naradzać się, ale Ukrainy teraz nie uratują. Polska musi jednak zrobić coś, by nie skończyło się na wyrażaniu "głębokiego oburzenia", bycia "deeply concerned" i "truly sad". Co to może być? Walka o przyszłość. Od lat próbujemy namówić Europę do, mówiąc obrazowo, "odcinania rosyjskich macek na Zachodzie". Chodzi na przykład o wspólne zmniejszanie siły Gazpromu, o zwiększanie odporności Brukseli na rosyjski lobbing w sprawach politycznych i energetycznych (vide łupki). Teraz, gdy przez kilka chwil cała Europa nas słucha, możemy zabezpieczyć swoje interesy.
Czy premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski to wykorzystają? Na pewno znają powagę sytuacji. Przed nimi najważniejsze wyzwanie ich urzędowania.
Tu nie chodzi tylko Krym, który straciliśmy wczoraj, Ukrainę, którą tracimy dziś, ale także o jutrzejszy los naszego własnego kraju.