"Konkrety są potrzebne, bo bez tego się nie da. Trzeba je zapleść z emocjami, zdobyć na to pieniądze, wpasować się jeszcze w ogólnopolskie podziały, bo wiele osób się nimi kieruje. To jest bardzo skomplikowany splot. Trzeba umieć to zrobić - nie każdemu się udaje i dlatego to jest takie trudne" - mówi w rozmowie z RMF FM politolog Jarosław Flis pytany o receptę na sukces w wyborach samorządowych. "Nie jest tak, że wystarczają same chęci. Trzeba połączyć je z jakimś pomysłem. To, że ktoś miał dobry pomysł w jednym miejscu nie oznacza od razu, że ma również pomysły na start w wyborach" - podkreśla.
Maciej Nycz, RMF FM: Mamy jeszcze kilka tygodni do wyborów samorządowych. To czas, kiedy najważniejsze siły polityczne mogłyby dać wyborcom poczucie, że chcą coś zmienić. Co powinny zrobić, żeby nie zmarnować tego czasu?
Jarosław Flis, politolog, Uniwersytet Jagielloński: Trochę już jest późnawo tak naprawdę. Ludzie nie podejmują decyzji w ostatniej chwili. Na pewno są dwa poziomy, które trzeba ze sobą powiązać - pierwszy z nich to ogólnopolski. Media nie zwracają uwagi na jakieś szczegóły, które się rozgrywają w Bytomiu czy gdzieś indziej, no chyba, że tam jest jakaś gruba afera. Jeszcze więcej jest do zrobienia w skali lokalnej. Wydaje się, że wciągnięcie ludzi w dyskusję o rzeczywistych problemach przynosi efekty. To było widać np. w Krakowie przy okazji referendum dotyczącego igrzysk olimpijskich, które towarzyszyło wyborom europejskim. W wielu miejscach frekwencja w tym referendum była wyższa niż w wyborach europejskich, które odbywały się w sąsiednim pokoju. Jeśli pojawia się jakiś poważny problem i ludzie widzą, że może się coś zmienić to wtedy się angażują.
Wspomnieliśmy krakowską historię z referendum. Ciekawe jest to, że pan Tomasz Leśniak, który stał za jego organizacją teraz kandyduje na prezydenta. On pokazuje chyba, czego kandydaci nie powinni robić - po referendum zniknął, nie widać go, jakby nie potrafił przełożyć wypłynięcia na tym temacie na coś więcej.
Nie jest tak, że fakt, iż się w którymś momencie utrafiło w taką nutę, która zagrała w sercach krakowian, automatycznie przełoży się na poparcie w wyborach prezydenckich. Tutaj konkurencja jest dużo większa. Ilość kandydatów, którzy odwołują się do swojej niezależności jest po prostu tak duża, że nawet, gdyby głosowała na nich połowa mieszkańców, to i tak każdy z nich dostanie jedną trzecią z tego. To oznacza, że nie mają szans w porównaniu z urzędującym prezydentem czy kandydatami ogólnopolskich partii. Nie jest tak, że wystarczają same chęci. Trzeba połączyć je z jakimś pomysłem. To, że ktoś miał dobry pomysł w jednym miejscu nie oznacza od razu, że ma również pomysły na start w wyborach.
Czyli powiedziałby pan, że my w tej perspektywie samorządowej, lokalnej, jeżeli mamy kogoś wybrać to jesteśmy bardziej wybredni i skłonni wymagać konkretów?
Konkrety są potrzebne, bo bez tego się nie da. Trzeba je zapleść z emocjami, zdobyć na to pieniądze, wpasować się jeszcze w ogólnopolskie podziały, bo wiele osób się nimi kieruje. To jest bardzo skomplikowany splot. Trzeba umieć to zrobić - nie każdemu się udaje i dlatego to jest takie trudne. We wszystkich krajach umiejętność wysadzenia z siodła urzędującego prezydenta jest rzadka.
Jest jeszcze jeden wątek - Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, które po raz pierwszy na szerszą skalę pojawiają się w wyborach samorządowych. Jaki one mogą mieć efekt? Bo często JOW-ów używa się jako zaklęcia, które miałoby rozwiązać wszystkie problemy.
Coś zmienia się w sporej części kraju, ale akurat nie w metropoliach. Jedna trzecia Polski jest z tego wyłączona. Wprowadzenie JOW-ów to będzie wielka próba dla lokalnej klasy politycznej w każdym mieście z osobna. Kiedy śledziłem, w jaki sposób wyglądała taka rywalizacja w poprzednich wyborach, gdy tylko kilka gmin zdecydowało się na podział na JOW, to były zupełnie skrajne przypadki.