"Piloci pytają, jaka u nas pogoda? Włączamy wideo, pokazujemy, że tu w bc jest dobrze, pułap chmur 400 m ponad lodowcem... 10.00, 11.00. Płynie czas. Dryń, dryń... Pan Wyszomirski. Będzie lot. Lecimy! Około 12. śmigła ruszyły. Biegniemy na helipad, targamy wory. Z dołu, nad moreną narasta warkot silników. Lecimy po nich, lecimy!". Dzięki uczestnikowi wyprawy na K2 Rafałowi Froni, który pisze "Dziennik Wyprawowy", dowiadujemy się, jak wyglądały kulisy akcji ratunkowej na Nanga Parbat.
"Tomek wracał z kalendarzową zimą jak bumerang pod tę Górę. Jak wędrowny ptak, któremu nie odpowiadały ciepłe, afrykańskie zimowiska, opuszczał Polskę i frunął pod Nangę. Okopywał się i próbował. Walczył. Siódmy raz! Wyruszyli z Eli do szczytu 15 stycznia. A my robiliśmy swoje na K2. Gdy dotarła do nas zła pogoda i zwiała nas z żebra góry, zakotwiczyliśmy w bazie. Dostęp do internetu i areszt domowy spowodował zwiększone zainteresowanie tym, co dzieje się na Nandze" - napisał w szóstej części "Dziennika Wyprawowego" Rafał Fronia, uczestnik wyprawy na K2.
Gdy 26 stycznia do załogi przygotowującej się do zdobycia K2 dotarła informacja, że polsko-francuska para alpinistów utknęła na wysokości około 7400 metrów, zdecydowali, że należy pomóc.
Jak informuje w swoim "Dzienniku" Fronia, decyzja zapadła podczas dyskusji przy śniadaniu. Zgłosili się wszyscy.
"Rusza machina, w kraju Robert Szymczak i Janusz Majer. Tu, w Pakistanie my. Zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy ich jedyną szansą. Jesteśmy przygotowani, mamy sprzęt, jesteśmy zaaklimatyzowani. I chcemy, chcemy i możemy im pomóc! Rzucamy się do magazynu, szykujemy sprzęt, Krzysztof zawisł na telefonie. To takie proste. Trzeba wezwać heli, zapakować ratowników i po 3 godzinach wbijamy się w ścianę Nangi. Rusza urzędnicza machina. Wyścig o życie. My, na spóźnionym starcie zostaliśmy wyprzedzeni przez pieniądze. To one, szeleszczące papierki blokują start helikopterów, są gorsze od wiatru, niepogody i wojen, po kablach biegną słowne, ostre impulsy. Polacy tak... a co Francuzi? Halo Francuzi, potrzebne pieniądze, by zawarczały wirniki śmigieł, tam w górze polsko francuska para walczy o życie. My chcemy! Mamy tlen, ludzi, wiedzę. Znamy górę, pozwólcie nam pomóc. Czekamy. Czas płynie" - pisze Fronia.
Zapadła decyzja, że na pomoc ruszą Denis, Adam, Jarek i Piotr.
Gdy oni kładą się spać z emocjami, Elisabeth Revol schodzi do c3, gdzie "spędza w kopule kolejną trudną noc". Dzięki temu, że wysyła swoją pozycję, wiedzą, że żyje. "Jest niezniszczalna" - pisze Fronia. Nie docierają natomiast żadne informacje na temat Tomka.
"W Skardu na lotnisku jest Darek, w polskiej Ambasadzie Pan Wyszomirski, przy tel. w bazie Krzysztof, a w kraju sztab. Czwórka wybranych czeka w kombinezonach, wory ze sprzętem gotowe, helipad przygotowany. Krążymy jak sępy. Sprawdzam wiatr, 35 km. Dzwoni Darek, ma przylecieć do bazy tymi heli, które polecą pod Nangę. Tam w Skardu cisza. Dziesiątki połączeń. Sępie dreptanie przyspiesza. Dzwoni Darek, piloci pytają jaka u nas pogoda? Włączamy wideo, pokazujemy, że tu w bc jest dobrze, pułap chmur 400 m ponad lodowcem... 10.00, 11.00. Płynie czas. Dryń, dryń... Pan Wyszomirski. Będzie lot. Lecimy! Ok 12. Śmigła ruszyły. Biegniemy na helipad, targamy wory. Z dołu, nad moreną narasta warkot silników. Lecimy po nich, lecimy! Wiem, wiem to. Uratujemy ich!" - czytamy w "Dzienniku Wyprawowym".
"Żadnych wątpliwości. Żadnego wahania. Wszyscy jesteśmy przekonani o słuszności decyzji" - pisze uczestnik wyprawy na K2.
"Ok 2:00 Wilki dopadły zdobycz. Mają Eli. W Orlim Gnieździe ratownicy dotarli do poszkodowanej! Schodzą. O 7:45 ruszają w dół, w dół ściany Kinshofera. ... 9:21 dzwoni Krótki... słabo słychać, wiatr szarpie namiotem: Jest dobrze (mówi), idziemy w górę... nic nie słychać... jak wysoko jesteście? Pyta Krzysztof. Heli? Widzicie heli? Koniec połączenia. Czekamy... Dryń, dryń... dzwoni. Piotrek, zmień położenie anteny! Napisz sms! Dryń, dryń... Dwa heli na 12.00 do C1. Idzie dobrze... cisza, przerwało połączenie. Adam i Denis zjeżdżają z Eli ścianą... czekamy w napięciu, kiedy wejdą w trawers" - pisze.
"Budzi się europejski świat. (...) Co się dzieje? Gdzie są? Co z Tomkiem... Znów sprawa śmigła, znów ambasada, lotnisko, naciski i spekulacje. Trzeba ich stamtąd zabrać, podjąć helikopterem i jak najszybciej przewieźć w dół. Mamy opłacony tylko jeden lot. Lot to dolary... szept, coraz głośniej padają pytania: a gdzie są Francuzi? Dlaczego w ogóle rozmawiamy o pieniądzach? Czy ktoś w Polsce, w bazie, w polskiej ambasadzie powiedział: a pieniądze?" - czytamy.
"Dla nas nie ma znaczenia, skąd jest Revol i Mackiewicz. Nieważne, kto płaci. Chłopaki rzucili się bez zastanowienia w lód Nangi narażając życie... Polska wysłała śmigła...a Francja? Czy to ważne, że to my inicjujemy, płacimy i ratujmy? Dla nas nie" - pisze Fronia.
Dziennik Wyprawowy Rafała Froni. Całość dostępna TUTAJ