"Problemy zdrowotne to było moje zbawienie. Ta choroba uratowała nas przed katastrofą" - tak w rozmowie z RMF FM swój udział w międzynarodowej wyprawie zimowej na K2 podsumowuje Magdalena Gorzkowska. Z powodu choroby Polka zakończyła próbę ataku szczytowego w obozie pierwszym na wysokości 6070 metrów. Przedwcześnie wróciła do bazy i została ewakuowana śmigłowcem. "Nie spodziewałam się, że cokolwiek tutaj pójdzie łatwo. Było niebezpiecznie wiele razy" - opowiada z pakistańskiego Skardu, kilka dni przed powrotem do Polski. K2 tej zimy - jako pierwsi w historii - zdobyli Nepalczycy. To jednak także wyjątkowo tragiczny rok. Kilka tygodni temu zginął Hiszpan Sergi Mingote, a w piątek, wracając do bazy, upadku z dużej wysokości nie przeżył także Bułgar Atanas Skatov. Trwają jeszcze poszukiwania Islandczyka Johna Snorriego, Pakistańczyka Aliego Sadpary oraz Chilijczyka Juana Pablo Mohra, którzy zaginęli powyżej 8000 metrów podczas próby zdobycia szczytu. Ostatni kontakt z tym zespołem nawiązano w piątek rano polskiego czasu. Kilkanaście pozostałych osób - po dramatycznej nocy na wysokości 7300 metrów - wróciło do bazy.
Michał Rodak: Tragicznie kończy się ta zima pod K2. Czujesz, że dzięki problemom zdrowotnym, które ci się przytrafiły i sprawiły, że zawróciłaś, udało ci się uniknąć poważnych problemów, które mieli pozostali uczestnicy?
Magdalena Gorzkowska: Oczywiście. Myślę, że właśnie te problemy zdrowotne to było moje zbawienie. W tym momencie, kiedy usłyszałam już relację Colina O'Brady'ego, który był później w obozie trzecim (na wysokości 7300 m - przyp. red.) i widział całą sytuację na własne oczy, widział co tam się jeszcze wydarzyło, to jak pomyślę, że mogłabym tam też być, to wiem, że to był ratunek. Ta choroba nas uratowała przed katastrofą.
Co dokładniej mówił o tym, co zdarzyło się wyżej?
Ciężko mi odpowiedzieć, bo słuchałam historii 3 godziny. To wszystko, co tam się wydarzyło u góry, to jest historia na książkę. Była to seria niefortunnych zdarzeń. Mnóstwo rzeczy szło niepomyślnie. Było mnóstwo zagrożeń i bardzo się cieszę, że mnie tam nie było.
Jak czują się wszyscy, którzy zawrócili z obozu trzeciego? Pojawiły się informacje o poważniejszych odmrożeniach.
Gdy rozmawiamy, ta wyprawa jest w tym momencie na różnych etapach. Niektórzy przylecieli w niedzielę do hotelu w Skardu prosto z bazy, inni zlecieli z bazy do Skardu i w związku z odmrożeniami mieli akcję ratunkową. Część w poniedziałek ma zacząć schodzić o własnych siłach z bazy i właściwie wyprawa będzie się już zwijała. Są jeszcze poszukiwania osób zaginionych, ale póki co nie kończy się to niczym pozytywnym.
Jak wyglądał ten czas w bazie przed podjętym przez wszystkich atakiem szczytowym? Wszyscy spędzili tam ostatnio sporo dni. Czy po sukcesie nepalskiego zespołu nie pojawił się zbyt wielki optymizm? Część osób mogła przecenić swoje możliwości.
Zapewne niektórzy przecenili swoje możliwości, ale po dwóch tygodniach oczekiwania, kiedy spędzaliśmy czas w większości raczej aktywnie, to aklimatyzacji się nie traci, a wręcz przeciwnie. To nie miało żadnego negatywnego wpływu, ale na pewno był hurraoptymizm. Zabrakło pewnie większości osób takiego chłodnego myślenia i oceny własnych możliwości. Myślę, że to zdecydowanie był klucz do tej całej sprawy.
Jesteś zadowolona z tego, co udało ci się zrobić podczas tej wyprawy?
Jestem bardzo zadowolona. Przyjechałam z nastawieniem, że przeżyję coś niesamowitego i że doświadczę zupełnie nowych rzeczy i dokładnie tak było. Jeśli chodzi o trudności, to z jednej strony byłam na nie przygotowana, a z drugiej - doświadczając ich na własnej skórze, naprawdę musiałam trochę pocierpieć. Na pewno pozostanie to długo w mojej pamięci, natomiast ja tu po to przyjechałam. Nie spodziewałam się, że cokolwiek tutaj pójdzie łatwo. Było niebezpiecznie wiele razy. Trzeba było mieć niezły refleks, żeby nie dostać skałą w głowę. Dużo się działo. Ilość niebezpieczeństw i trudnych sytuacji to jest również szeroki temat.
Ale warto było spróbować i to przeżyć samemu.
Oczywiście. Jestem bardzo spełniona i wypełniona nowymi doświadczeniami, które na pewno zaowocują. Chciałam bardzo czegoś zupełnie nowego i trudnego spróbować i to się wydarzyło. Wracam z tej wyprawy absolutnie szczęśliwa i spełniona.
Przed wyprawą mówiłaś, że trochę boisz się tego przystosowania do zimna, które cię tam czeka. Jak przeżyłaś fizycznie tę swoją pierwszą zimową wyprawę?
To były zupełnie inne realia, jeśli chodzi o temperaturę, ale tak jak mówiłam przed wyprawą - przygotowałam się na to i mogę powiedzieć, że do -40 stopni spokojnie potrafiłam operować sprzętem. Moje skarpetki, rękawiczki ogrzewane zadziałały. To mnie uratowało. Nic nie szwankowało, więc mogę powiedzieć, że spokojnie to wszystko, co zrobiłam, odbyło się bez odmrożeń i odczuwania ogromnego zimna. Wiadomo jednak, że życie w bazie to było jedno wielkie zimno. Codziennie -20, -25, -30 stopni, ale się do tego przyzwyczaiłam i przestało to być dla mnie jakimkolwiek problemem.
Dwie osoby zginęły - Hiszpan Sergi Mingote i Bułgar Atanas Skatov, a trzy uznaje się za zaginione - to atakujący szczyt John Snorri, Ali Sadpara i Juan Pablo Mohr. Wszystkich ich mniej lub bardziej znałaś. Kilka tygodni spędziliście teraz razem w bazie. Jak ich wszystkich wspominasz?
Pod względem ludzi ta wyprawa była naprawdę niesamowita, świetna i będzie dla mnie niezapomniana. Nigdy tak się z nikim nie zżyłam, nie spędziłam z ludźmi tyle czasu, co właśnie z tą ekipą. Bardzo, bardzo pozytywni ludzie i naprawdę nie mogę o nikim niczego złego powiedzieć. Skład idealny. Szkoda, że nie wracamy w takim samym...
Po takich wielkich przeżyciach, pewnie nie myślisz jeszcze o tym, co dalej. Liczy się powrót i odpoczynek.
Czasem się zastanawiam nad tym, co dalej robić, bo wiadomo, że chcę zdobywać kolejne ośmiotysięczniki, ale nie mam jakiegoś sprecyzowanego pomysłu w głowie. Rozważam różne opcje, ale po prostu muszę do tego dojrzeć.