"Kończy się pewna era podboju gór najwyższych. Wszystkie ośmiotysięczniki mają swoje wejścia latem i zimą. Chyba dobrze, że ten ostatni rozdział napisali samodzielnie Nepalczycy, którzy w tej historii podboju odgrywali niezwykle istotną, a często mało docenianą rolę" - tak w rozmowie z RMF FM Adam Bielecki komentuje pierwsze zimowe zdobycie K2. "Widzę pewną klamrę. Nepalczycy byli obecni przy pierwszym wejściu na Everest, przy pierwszym wejściu na Annapurnę i towarzyszyli praktycznie wszystkim wyprawom zdobywającym ośmiotysięczniki po raz pierwszy, a teraz na koniec samodzielnie stają na szczycie K2 zimą. Mam nadzieję, że to jest początek kariery nepalskich wspinaczy na arenie himalaizmu sportowego. Tego im bardzo życzę" - dodaje. Nie porzuca też myśli o próbie zdobycia tej góry zimą bez użycia dodatkowego tlenu. "Tak jak moje wejścia zimowe można poprawić stylowo, tak na pewno wejście Nepalczyków też można stylowo poprawić. To nie jest tak, że K2 z dnia na dzień przestało mnie interesować" - podkreśla w rozmowie z Michałem Rodakiem.
Michał Rodak: Jesteś zaskoczony, że wszystko tak szybko się potoczyło?
Adam Bielecki: Nieszczególnie, szczerze mówiąc. Wiedziałem, że ci, którzy tam jadą, są - po pierwsze - bardzo mocni, a po drugie - co chyba najważniejsze, mieli już doświadczenie zimowe. Od lat powtarzam, że trudno mi uwierzyć w to, że ktoś pojedzie pierwszy raz w życiu na wyprawę zimową czy też cała ekipa nie będzie miała doświadczenia zimowego i to wejście się uda, zakończy sukcesem. Tej zimy się trzeba nauczyć i to że część z Nepalczyków, którzy weszli teraz na szczyt, miała doświadczenia z ubiegłej zimy, to bardzo dobrze rokowało dla nich w tym roku. Nieszczególnie więc mnie ten sukces zaskakuje.
To między innymi Mingma G, który był pod K2 w zeszłym roku i część osób, które były 2 lata temu na wyprawie z Alexem Txikonem, a do tego doszedł Nirmal Purja. Zebrał się chyba najlepszy skład, jaki Nepalczycy mogli wystawić.
Nie taki był zamysł, ale gdybyśmy tworzyli reprezentację narodową, taką kadrę Nepalu we wspinaczce wysokogórskiej, to myślę, że ona byłaby w znacznym stopniu tożsama z tą ekipą, która weszła na szczyt K2.
Twoim zdaniem na ten sukces złożyło się kilka czynników, które się zgrały - doskonała pogoda, to doświadczenie zimowe, a do tego dodatkowy tlen?
Z jednej strony doświadczenie, z drugiej mocny zespół. Kolejna rzecz to to, że rzeczywiście trafił się długi okres dobrej pogody najpierw w grudniu, a teraz doszło do tego naprawdę fenomenalne okno pogodowe. Ja nie pamiętam, żeby w styczniu zimą był taki dzień praktycznie bez wiatru i z pięknym, bezchmurnym niebem. Z tych zdjęć, które do nas dotarły, wynika też, że w kopule szczytowej były naprawdę niezłe warunki. Wszyscy się tam spodziewali twardego, czarnego lodu, a na tyle, na ile można wnioskować ze zdjęć, to wydaje się, że te warunki jakoś bardzo nie odbiegały od warunków letnich. Jeżeli dodamy do tego jeszcze tlen i bardzo duży zespół, to właśnie te wszystkie czynniki składają się na sukces tego zespołu. Myślę, że to w pełni zasłużony sukces.
W środowisku pojawiły się komentarze, że to taka dziejowa sprawiedliwość, że akurat Nepalczykom udało się wejść na ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Podpisujesz się pod takim stwierdzeniem?
Mam trochę mieszane uczucia, aczkolwiek coś w tym chyba jest. Rzeczywiście Nepalczycy, jako nacja, w pewnym sensie są niedocenieni. W wielu wejściach ważnych historycznie oni rzeczywiście odgrywali niezwykle istotną rolę, a ta rola często była pomijana. Najczęściej to ten zachodni alpinista zbierał laury i to nawet w sytuacjach, kiedy był po prostu wprowadzany przez tego nepalskiego przewodnika. Tutaj widzimy, że Nepalczycy nie jeżdżą już w góry w celach komercyjnych, ale by samodzielnie zrealizować cel. Widzimy też wyraźnie, że na szczycie pojawiła się ekipa całkowicie nepalska. Czy jest więc w tym element sprawiedliwości dziejowej? To fajnie, że to Nepalczycy. Teraz, gdy odpowiadam na to pytanie, sam się nad tym trochę zastanowiłem i rzeczywiście kończy się pewna era podboju gór najwyższych. Wszystkie ośmiotysięczniki mają swoje wejścia latem i zimą. Chyba dobrze, że ten ostatni rozdział napisali samodzielnie Nepalczycy, którzy w tej historii podboju gór najwyższych odgrywali niezwykle istotną, a często mało docenianą rolę. Dzisiaj dużo więcej osób kojarzy nazwisko Hillary'ego niż Tenzinga Norgaya. Widzę pewną klamrę. Nepalczycy byli obecni przy pierwszym wejściu na Everest, przy pierwszym wejściu na Annapurnę i tak naprawdę towarzyszyli praktycznie wszystkim wyprawom zdobywającym ośmiotysięczniki po raz pierwszy, a teraz na koniec samodzielnie stają na szczycie K2 zimą. Mam nadzieję, że to jest początek kariery nepalskich wspinaczy na arenie himalaizmu sportowego. Tego im bardzo życzę.
Nie ukrywałeś, że styl działania tych kilku wypraw, które pojawiły się w tym roku pod K2, niezbyt ci odpowiada. Czujesz dzisiaj lekką ulgę, że częściowo presja zniknie i przestanie się tyle mówić na świecie o zimowym K2 czy też lekką złość na to, że ktoś, kto zrobił to po raz pierwszy, zrobił to z tlenem?
Chyba jest tak, że ten "hype" trochę opadnie. Na pewno dotarłem do takiego punktu, że wciąż myślę o tym K2 i to wejście niewiele w tym myśleniu zmienia, bo dla mnie otwartą kwestią zawsze było nie to czy da się wejść zimą na K2 z tlenem. Nie miałem wątpliwości, że to jest możliwe. Zawsze dla mnie tym pytaniem było: czy da się wejść na K2 bez tlenu? To pytanie mnie ekscytowało, to mnie pociąga i po to chcę jechać na to K2, żeby sprawdzić czy się da lub by udowodnić, że się da. To, że ktoś wszedł z tlenem... To tak czy inaczej jest olbrzymi sukces. Ja mam pełną świadomość, że dla szerokiego grona, dla społeczeństwa, dla laików nie ma to po prostu żadnego znaczenia, a ja mam poczucie, że gram w trochę inną grę i to ich wejście umiarkowanie mnie dotyczy. Gra o wejście bez tlenu toczy się dalej. Czy jest zazdrość? Nie sądzę, żeby to była zazdrość. Cieszę się z sukcesu chłopaków, chociaż może jest nitka takiego myślenia, że jednak wolałbym, by to się odbyło w czystym stylu i to wejście miałoby dla mnie większą wartość, gdyby zostało zrobione bez tlenu. To są fakty, ale tak czy inaczej na razie trzeba się cieszyć z tego, że weszli i dajmy im bezpiecznie zejść do bazy, a o niuansach etycznych i stylowych jeszcze będzie czas porozmawiać.
Czyli nie porzucasz myśli, żeby za rok, dwa lub trzy tam pojechać i spróbować wejść bez tlenu?
Zupełnie nie. Miałem propozycję pojechania na K2 z tlenem. To nie jest tak, że nie mogłem. Nawet w tym roku, a dostałem też zaproszenie na przyszły rok i ja te zaproszenia konsekwentnie odrzucam właśnie z tego względu, że to po prostu nie jest dyscyplina, którą ja uprawiam. Wspinanie na ośmiotysięczniki z tlenem to jest po prostu inna dyscyplina sportu niż himalaizm sportowy. W kontekście mojego ewentualnego wejścia na K2 to niewiele zmienia. Choć oczywiście mniejsze będzie zainteresowanie mediów, sponsorów. Może nie będzie też takiego szumu wokół tego, ale pytanie czy to źle? Może to właśnie dobrze.
Może mniejsza wyprawa bez rozgłosu i ogromnego budżetu mogłaby się tam jeszcze odnaleźć.
Jak najbardziej tak i myślę, że to jest możliwe. Powiem ci więcej - nawet gdzieś mi się rodzi taki pomysł, że właśnie teraz trzeba pokazać i poprawić ten styl. Taka jest też po prostu kolej rzeczy w alpinizmie, himalaizmie, że mamy wejścia i rzeczą tych, którzy przychodzą po nas, jest poprawianie naszego stylu. Tak jak moje wejścia zimowe można poprawić stylowo, tak na pewno wejście Nepalczyków też można stylowo poprawić.
W takim razie czy zamiast wielkiej wyprawy narodowej wchodzi w grę organizacja po prostu twojej, własnej wyprawy, do której zaprosiłbyś kilka osób?
Taki pomysł oczywiście przewija się od dawna, ale wiadomo, że zorganizowanie wyprawy na K2 zimą to nie jest takie hop siup. Ujmę to w ten sposób, że jestem otwarty na wszelkie propozycje i rozważam je. Mógłbym pewnie zorganizować sam wyprawę i zaprosić sobie uczestników, ale gdzieś ten pomysł "K2 dla Polaków" też mnie uwiódł i taka narracja, że Polacy wchodzą na pierwszy ośmiotysięcznik zimą, czyli na Everest i kończą tę erę podboju gór najwyższych wejściem na K2 zimą do mnie przemawiała. Fajnie byłoby to zrobić pod polską flagą w polskim zespole. Teraz być może przestało to być aż tak bardzo istotne, aczkolwiek to jest też świeży news, więc sam będę musiał sobie to wszystko poukładać w głowie i będę podejmował jakieś decyzje. To co mogę powiedzieć na pewno - to nie jest tak, że K2 z dnia na dzień przestało mnie interesować.
Rozmawiałem też z Januszem Majerem i pojawia się pytanie czy to nie jest moment na nowe otwarcie, na nowy rozdział, jeśli chodzi o polski himalaizm. Powiedział, że debata o tym, co robić dalej już dzisiaj w środowisku się rozpoczęła. Jaka wizja powinna teraz zostać przyjęta?
Ta debata tak naprawdę trwa już od jakiegoś czasu. Dla mnie ten kierunek jest dosyć jasny. Dzisiaj wejścia z tlenem, z poręczami, drogą normalną na ośmiotysięczniki to jest domena turystów wysokogórskich i to przestała być domena sportowców. Nie tam jest nasze, sportowców, miejsce. Wydaje mi się, że ten kierunek jest dosyć jasno nakreślony w światowym himalaizmie i to jest wspinanie w małych zespołach, w lekkim stylu, otwieranie nowych i trudnych technicznie dróg niekoniecznie na ośmiotysięcznikach, ale również na szczytach pięcio-, sześcio-, siedmiotysięcznych. Tak sobie myślę, że mamy ten przywilej bycia być może ostatnim pokoleniem, które może pojechać i odkryć miejsca, w których jeszcze nigdy nikogo nie było i zdobyć szczyt, który nigdy jeszcze nie był zdobyty. To mnie osobiście bardzo ekscytuje i pociąga. Z takiego przywileju, że urodziłem się w takich czasach chciałbym jeszcze skorzystać. Wydaje mi się, że to jest ten kierunek - zmniejszenie liczby sprzętu, zredukowanie ilości śmieci, które taka wyprawa produkuje i robienie coraz trudniejszych wejść w coraz lepszym tempie. Oczywiście nie zamykamy też rozdziału himalaizmu zimowego. Ośmiotysięczniki zostały zdobyte, ale nie wszystkie zostały zdobyte zimą bez tlenu - to po pierwsze, a po drugie - są jeszcze wierzchołki ośmiotysięczne, które dalej nie mają swoich wejść zimowych. Nie wspomnę już nawet o niezliczonej liczbie sześcio-, siedmiotysięczników, które w ogóle czekają na swoich pierwszych zimowych zdobywców. Zarówno w himalaizmie zimowym, jak i w himalaizmie sportowym jest co robić, natomiast nie do końca jest co robić w sezonie na ośmiotysięcznikach na drogach normalnych.
Kiedy można się spodziewać twojego powrotu w najwyższe góry? Teraz ogranicza cię już tylko pandemia i to, co się dzieje na świecie? Wszystkie problemy zdrowotne, o których rozmawialiśmy jeszcze 2 lata temu, są już pokonane?
Jestem w bardzo dobrej formie. Wykorzystuję ten czas pandemii. O ile zawsze byłem w rytmie: trening, trening, trening, wyprawa, trening, trening, to teraz został mi już sam trening, więc jestem całkiem nieźle wytrenowany. Zdecydowanie zaczyna mi brakować wypraw i poważnego celu. Cały czas czegoś próbuję, chcę gdzieś pojechać. Miałem być teraz w Patagonii, ale okazało się, że Ameryka Południowa jest zupełnie zamknięta i nie mam szansy, by wjechać do Argentyny. Głowa jest pełna marzeń i planów, ciało sprawne, forma jest, ale pandemia nas ogranicza. Zorganizowanie takiego większego przedsięwzięcia oraz ogarnięcie sponsorów i zespołu w tym momencie jest stresujące, niebezpieczne. Tak naprawdę nie wiemy czy na tydzień przed odlotem nie zamkną nam lotnisk. Mnie to osobiście trochę zniechęca i stresuje w kontekście organizowania dużych wypraw, więc póki ta sytuacja się nie unormuje, skupiam się na takiej małej eksploracji - że tak to nazwę. Jeżdżę w Tatry, w Alpy, w skały. Właśnie jestem w drodze w Kotlinę Kłodzką, gdzie będę się wspinał. Cały czas działam i się wspinam. Czekam na to aż otworzą się granice, by móc pojechać i realizować się sportowo w górach wysokich.