"Premier Ewa Kopacz powinna doprowadzić do wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Dymisja „kilku figur” nie poprawi notowań PO, bo im dłużej ta partia jest u władzy, tym gorzej dla niej" – ocenia politolog prof. Wawrzyniec Konarski z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Premier Ewa Kopacz oświadczyła w środę, że nie przyjmie sprawozdania prokuratora generalnego za 2014 roku. Decyzja ma związek z publikacją w internecie materiałów ze śledztwa z tzw. afery podsłuchowej. Poinformowała też, że dymisje złożyli ministrowie zdrowia, skarbu oraz sportu. Podała, że rezygnację z funkcji marszałka Sejmu złożył Radosław Sikorski, a szefem doradców premiera przestaje być Jacek Rostowski. Z funkcji koordynatora służb specjalnych odszedł Jacek Cichocki (pozostał szefem KPRM).
Premier Kopacz uzyskała stosowny pretekst ku temu, by odnieść się do krytycznych głosów opinii publicznej wobec kilku osób nieradzących sobie w rządzie - powiedział politolog. Wskazał w tym kontekście ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza i ministra sportu Andrzeja Biernata.
Jak mówił, to, co zrobiła premier Kopacz w jej mniemaniu jest ucieczką do przodu, ale małe są szanse, że pomoże to Platformie w kampanii wyborczej przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi, bo rząd stracił wiarygodność już wcześniej, nie wywiązując się z obietnic wyjaśnienia tzw. afery podsłuchowej.
Według niego Kopacz zapomniała o obietnicy swojego poprzednika Donalda Tuska, który obiecał wyjaśnienie sprawy do września 2014 r. Dodał, że obietnica ta została też podżyrowana przez wicepremiera i szefa koalicyjnego PSL Janusza Piechocińskiego, który również "się z tego zadania nie wywiązał".
Jak ocenił Konarski, "to kładzie się cieniem na cały rząd", a "atakowanie przez premier prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta jest klasycznym wybiegiem szukania kozła ofiarnego tej sytuacji".
Prawdziwą ucieczką do przodu byłoby pójście va banque: ogłoszenie decyzji o dymisji rządu i rozpisanie nowych wyborów. Na pewno byłoby to bardzo ryzykowne, ale wbrew pozorom bardzo logiczne - uznał prof. Konarski.
Politolog uważa, że wcześniejsze wybory mogłyby być paradoksalnie korzystne dla partii dobrze zorganizowanych kadrowo i mających komórki terenowe gotowe do przygotowania kampanii.
Mamy dzisiaj fatalne notowania Platformy i wcale nie tak dobre notowania PiS. Narasta ranga politycznego populizmu, którego dysponentami są i Paweł Kukiz i Janusz Korwin Mikke. Gdyby wybory mogły się odbyć za kilkadziesiąt dni, prawdopodobnie byłyby do nich znacznie lepiej przygotowane PO i PiS, a nie byłby w stanie się do tego przygotować ruch populistyczny - podkreślił politolog.
Ocenił, że premier "liczy na cud", ale w takiej sytuacji cudu nie będzie, bo im dłużej Platforma pozostaje u władzy, tym gorzej dla niej.
(mal)